Forum Planety-Divinity Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Divinity Story Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Poll :: Co myślisz o mojej powieści?

Jest super! Oby tak dalej.
45%
 45%  [ 20 ]
Całkiem dobra
18%
 18%  [ 8 ]
Nienajgorsza
18%
 18%  [ 8 ]
Taka sobie
4%
 4%  [ 2 ]
Nienajlepsza
2%
 2%  [ 1 ]
Raczej kiepska
2%
 2%  [ 1 ]
Jest beznadziejna, po co wogóle brałeś się za pisanie?!
9%
 9%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 44


Autor Wiadomość
Mordrak
Pogromca Demonów


Dołączył: 13 Sty 2007
Posty: 859 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Sośnica

PostWysłany: Pią 11:55, 04 Maj 2007 Powrót do góry

ciąg dalszy opowieści


Po tym jak usiedli w tawernie i zamówili posiłek, Mordrak zaczął rozmowę:
-Jakie magiczne właściwości ma ten artefakt?
-Nie wiem jak on wygląda ale ma niebieską poświatę i może:Zatrzymywać czas na jakiś czas, rozbłysnąć światłem który oślepi na zawsze wojowników cieni, podobno szybciej ciosy się zadaje, za każdym ciosem nawet zranieniem wojownik cienia się spali całkowicie.
-Skoro nie wiesz jak on wygląda to skąd będziesz wiedział gdzie jest ten artefakt
-Wiem że świeci niebieską poświatą ale sadze że jest to miecz.
-Najpierw czeba pokonać smoka śmierci, jak ty go chcesz pokonać i czy ty wogule wiesz gdzie jest ten smok?
-Moje zaczarowane artefakty powinny pomóc
-zapewne ale jak smok będzie odporny na wszystkie żywioły?
-To użyje miecza i tarcze, mógłbyś ze mną wyruszyć zabić tego smoka?
-Ale kiedy wyruszylibyśmy zabić smoka?
-Możemy nawet dzisiaj
Mordrak się chwile zastanawiał bo wiedział że to bardzo niebezpieczna podróż
-Ile by trwała by ta wyprawa
-Dzisiaj powinniśmy wrócić jakbyśmy się pospieszyli
Mordrak znów chwile się zastanowił po czym:
-Dobrze ale będę musiał się przygotować
I poszli razem do domu Mordrak gdzie przygotowali się i wyruszyli na podróz.Gdy już szli tak z 2 godziny Mordrak spytał
-Skoro podróż będzie taka krótka to ten smok będzie koło miasta
-Smok jest ukryty w podziemiach, gdzieś w tej górze która jest pod nami będzie zejście do podziemi
Gdy doszli do góry o której wspominał Łowca smoków, razem szukali wejścia do podziemi w końcu Mordrak znalazł w krzakach dziurę, szybko zawołał Łowcę smoków i szli długim wąskim korytarzem ciągle w dół.Korytarz był tylko jeden i ciągle prowadził na dół, gdy już zeszli korytarz wystarczająco nisko, poczuli siarkę i już wiedzieli że są blisko smoka..Niedługo potem doszli do dużej jamy która byłą chyba jamą smoka.Mordrak.Mordrak i Łowca Smoków chodzili z pochodniami i szukali Smoka ale widzieli tylko kości, Mordrak stanął i rozglądał się ale poczuł że coś lekko go uderzyło w plecy, szybko się obrócił z mieczem ale nikogo nie widział, teraz tym bardziej rozglądał się bacznie wokół siebie ale po krótkiej chwili zobaczył jak jedna kość połączona z drugą kością się lekko poruszyły.Mordrak dokładnie poświecił pochodnią na kości i zobaczył że są one połączone ze sobą, potem już dalej nie ciągnęły się kości tylko były ułożone w łeb smoka.Mordrak już wiedział że te kości to jest smok, szybko poszukał Łowcę Smoków który szukał dalej smoka:
-Ten smok jest z kości-wtedy pokazał na smoka z kości
-Z kości? Jak to możliwe-szepnął Łowca smoków
-Z pewnością jakiś Nekromanta go wskrzesił
-Stań przy głowie smoka
Obaj stanęli przy głowie smoka i miecze skierowali z całej siły prosto w kręgi szyjne ale smokowi to nic nie zrobiło i rozgniewał się i dmuchał czarnym ogniem na wszystkie strony komnaty, Mordrak i Łowca smoków szybko weszli do tunelu
-I co teraz spytał Mordrak
-Spróbujemy magią go pokonać
Łowca smoków ciskał w niego piorunami dmuchał ogniem i wiele innych czarów używał ale smok dalej żył ale w końcu biało czarny piorun trafił w kościanego smoka i w ułamku jednej sekundy zmienił się w proch
-Świetnie, jak to zrobiłeś –spytał Mordrak wychodząc z tunelu
-Sam nie wiem tym czasie używałem ognia to nie powinno go zmienić w proch
wtedy z tunelu wyszedł…
Zobacz profil autora
Pacojana
Moderator


Dołączył: 10 Sie 2006
Posty: 1225 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Wawcia

PostWysłany: Śro 20:29, 23 Maj 2007 Powrót do góry

Nedril miał wahania osobowości. Najczęściej jednak zamykał się w sobie.
-Ty będziesz mówił. -powiedział do towarzysza. -Zapyta mistrza gildii czy nie kręcił się tu nikt podejrzany.
Echo ich kroków dało się słyszeć w całym zamku. Sprytność budynku polegała na tym aby nikt nie wszedł do niego nie stawiając połowy zamku w gotowości do walki. Kiedy doszli go rozszerzenia usłyszeli szczęk żelaza ze wszystkich stron. Rycerze zasłaniali się tarczami celując w nich wszystkim co mieli pod ręką. Kiedy Nedril był bardziej rozrywkowy rzucał sobie nimi o ścianę, teraz jednak stuknął tylko w jeden z wycelowanych w siebie mieczy.
-Przybywamy do Mistrza Gildii. -powiedział bard.
-Ktoście wy?-zapytał szorstki głos.
-Nedril Lane i bezimienny bard. -odpowiedział robiąc teatralne ruchy. Po chwili rycerze rozstąpili się i mag z towarzyszem mogli przejść. Czekał na nich ubrany w zbroję płytową Mistrz Gildii.
-Czego chcesz Nedril? -zapytał. Mag uderzył barda w żebra porozumiewawczo.
-Nedril chciał się dowiedzieć czegoś na temat wywoływacza kręcącego się po okolicy. Według danych wiecie kim i gdzie jest.
-Tak. -powiedział rycerz. -Wiemy. Jest to Vardiel K'Assan. Przyszedł tutaj z chatki na zachód od naszego zamku i rzucał wszystkim wyzwanie. Przywoływał sobie na pomoc różne stworzenia i zawsze wygrywał. Nie chciał jednak za to żadnej chwały i odszedł z powrotem do chatki. Dziwny człek.
Zobacz profil autora
Lilou
Pogromca Gargulców


Dołączył: 01 Sie 2006
Posty: 509 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Bydgoszcz-domek

PostWysłany: Śro 16:34, 30 Maj 2007 Powrót do góry

Wreszcie się zmotywowałam i napisałam kolejny fragment mojej powieści Smile Mam też nadzieję że niedługo umieścicie wasze kolejne części bo świetnie się to czyta i są one bardzo ciekawe Smile


~~*~~
Ludzie w pośpiechu zamykali drewniane okiennice, zaś strach w ich sercach narastał z każdą chwilą, gdy tylko wiatr uniósł do niewielkiej wioski odgłosy bitwy.
~ Przecież wszystko miało pójść zgodnie z planem! – głowił się młody mężczyzna jednocześnie pomagając zatrzasnąć wielką drewnianą bramę która była jedynym elementem odgradzającym ich od pobliskiej bitwy.
Tymczasem 15 minut drogi dalej na zachód od schronienia, srebrzysty blask księżyca oświetlał przerażające sceny. Wszędzie zewsząd zaczęła napływać gęsta, ciężka mgła delikatnie oświetlona zielonym światłem otwartych grobów. Umarli powstali, było ich znacznie więcej niż żywych. Nieszczęśni ludzie stali się z łowców ofiarami. Smiruk bez lęku prowadził natarcie na ludzi, umarli tymczasem z okrutną satysfakcją, wyciągali łapczywie kościste kończyny po żyjących. W pewnym momencie Ork stanął twarzą w twarz ze swym niedoszłym oprawcą. Norgelt nie był już tak pewny siebie jak wcześniej, otoczony przez hordę umarłych trząsł się dostrzegalnie. Przywódca Orków widząc to doznał przyjemnej satysfakcji a nawet zrobiło mu się odrobinę żal tej ludzkiej istoty, ale tylko przez chwilę. Wówczas właśnie ziemia zadrżała wypuszczając w powietrze niezliczone tumany pyłu i kurzu. Wokół zrobił się większy zamęt niż dotychczas. Trochę upłynęło czasu nim wszystko opadło na nowo odsłaniając pole bitwy. Smiruk zaskoczony ujrzał nieopodal stojącą rosłą postać okrytą gdzieniegdzie wyblakłym całunem. Jego rasy nie sposób było teraz określić gdyż istota niczym nie przypominała żadnego znanego Orkowi gatunku.
Głowa wyglądała jakby zaraz miała się rozpaść, podtrzymywana w całości prawdopodobnie jedynie przez nieco zardzewiały hełm z długimi, lekko zakręconymi rogami. Osobnik był częściowo w zbroi noszącej ślady częstych walk. Uzbrojony był w dwa niewielkie miecze przypominające szable. W momencie gdy spostrzegł niewielki zastój w walce, spod hełmu błysły niebezpiecznie zielone ślepia. Zaraz potem ruszył z dziką furią w bój niszcząc doszczętnie wszystko co śmiało stanąć mu na drodze.
Walka trwała długo i była niezwykle męcząca. Ludzie, pomimo znacznej przewagi sił przeciwnika, dzielnie stawiali opór. Jednakże w momencie gdy znad gór wyjrzały pierwsze promienie wschodzącego słońca, na cmentarzysku walczyła już jedynie nieznaczna część z początkowych oddziałów. Smiruk właśnie swym toporem zabijał kolejnego przeciwnika gdy do jego uszu doszedł dźwięk rogu. Zaskoczony zerknął w tamtym kierunku i ujrzał dumnie stojącego zombie wojownika z podniesionym złotym rogiem. Reszta umarłych słysząc ten sygnał wydała z siebie jedynie przeciągłe westchnienie po czym powolnym krokiem powróciła do swych grobów. Czterech ludzi którzy dziwnym trafem przetrwali Smiruk puścił wolno. Raczej po tym co opowiedzą innym dwa się zastanowią następnym razem zanim przeprowadzą kolejny atak na jego rasę. Wódz Orków był jednak wyraźnie zawiedziony, stracił tej nocy prawie wszystkich swych żołnierzy. Chwycił leniwie Niszczyciela zakładając go sobie na plecy po czym ruszył na wschód w kierunku dawnego obozu Orków. Teraz znajdowała się tam całkiem przyzwoicie prosperująca wioska, gdzie ludzie i Orkowie żyli w delikatnej równowadze. Nie spostrzegł jeszcze ż jego śladem niepewnie podążał powstały zombie wojownik cicho szeleszcząc luźnym całunem.

~~*~~

Piekielne Oko było tego dnia znacznie bardziej aktywne niż przez ostatnie 300 lat. Mało kto wiedział, iż przyczyną tej anomalii jest niewielka, ognista kula wirująca nad pustym kraterem. Rozpoczęła się inwokacja… niebo spowite czarnymi chmurami przecinały coraz częściej czerwone błyskawice biorące swój początek z kuli. Wówczas podziemna otchłań poniżej zamigotała słabym światłem pochodzącym od przypominającej węża istoty. Zataczając szerokie koła zmierzała szybko w górę wydając przy tym nieprzyjemny odgłos trzeszczenia starych kości. Po chwili z okrągłego portalu wyszła świetlista postać podobna na pierwszy rzut oka do ducha. Swobodnie unosiła się naprzeciwko magicznej kuli spoglądając nań błękitnymi oczyma. Wymawiając szeptem słowa zaklęcia wyciągnęła w jej kierunku dłoń. Istota ta była na wpół przeźroczysta o owalnej głowie, długim ogonie i wątłym ciele. Potencjalny widz czarodziej mógłby niemal bez zwłoki stwierdzić iż zjawa przybyła z odległego świata nie dostępnego jeszcze dla żywych, noszącego nazwę Nemezis. Jednakże nikogo takiego nie było w pobliżu…
Duch w skupieniu zamknął kulę w swych dłoniach a jego postać lekko zamigotała. Wówczas właśnie z mrocznej otchłani wynurzył się przerażając wężowaty kształt potwora. Został on teraz wyraźnie oświetlony bladym, czerwonym światłem. Olbrzymia, trójkątne głowa z szeroko otwartą paszczą uzbrojoną w niezliczone rzędy ostrych, cienkich zębów wskazywała na drapieżność smoczo podobnej bestii. Złowrogie ogniste ślepia spragnione krwi spoglądały na mieszkańca Nemezis. Potwór mając silną, zwinną budowę był trudnym przeciwnikiem. Skóra przystosowana do gorących jaskiń wypełnionych lawą miała barwę czerni.
Potwór wydał z siebie przeciągły ryk po czym ruszył do ataku. Istota dopiero teraz spostrzegła niebezpieczeństwo, jednakże było już za późno. Smoczysko jednym kłapnięciem szczęk pożarło swą ofiarę razem z czerwoną kulą rady siedmiu. Nie minęła nawet minuta gdy bestią wstrząsnęły silne drgawki bólu. Odrzuciła ona z rozmachem głowę do tyłu trafiając w ścianę wulkanu. Posypały się skały, smok jeszcze kilka minut latał po niebie jak opętany, po czym z przejmującym rykiem runął prosto w mroczną otchłań wulkanu. Po tym dziwnym wydarzeniu zapanowała przejmująca cisza…
Wydawało się, że to już koniec, lecz ciemne czeluście wulkanu ponownie zostały oświetlone. Na samym dnie leżały szczątki smoczej bestii a z nich wychodziło delikatne błękitne światło. Naraz ziemia zadrżała zaś nieruchome monstrum zamigotało jakby nie było już materialne. Pioruny powyżej na nowo rozpoczęły swój taniec śmierci niszcząc wszystko co spotkały na swej drodze. Tymczasem proces asymilacji dwóch istot dobiegał już końca. Smok i zjawa z innego wymiaru stały się jednym pozostając jednocześnie niezależnymi. Zaraz po oślepiającej serii grzmotów można było dostrzec tajemniczą istotę przypominająca nieco Raanar…


Tu zaś jest rysunek tej bohaterki Smile [link widoczny dla zalogowanych]
Zobacz profil autora
Mordrak
Pogromca Demonów


Dołączył: 13 Sty 2007
Posty: 859 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Sośnica

PostWysłany: Pią 13:29, 01 Cze 2007 Powrót do góry

Powoli z ciemności wyszedł Zandalor i bez wyjaśnienia powiedział
-Bierzcie zawsze chociaż jeden zwój śmierci nieumarłych bo może się przydać
Łowca smoków nie wiedział że jest to Zandalor i odpowiedział
-Kim jesteś i skąd mamy wiedzieć że nie chcesz nas zabić?
-Jestem Zandalor-odparł krótko
-Ten Zandalor który sam pokonał 80 kohort demonów?
-Właśnie ten,miałem się spotkać z Mordrakiem ale ludzie mi powiedzieli że poszli w kierunku górze kruków i wtedy już wiedziałem gdzie jesteście.
-Teraz nie czas na rozumowe trzeba poszukać tego artefaktu
-Czy chodzi wam o cienisty miecz?
-Nie wiem jak się nazywa ale wiem że szybko tym zabije wojowników cienia
-więc zabierzmy się do roboty
Mordrak i Łowca smoków wzięli pochodnie a Zandalor rozświetlał ciemności swoją laską.Po chwili zauważyli że na ścianach są nie zapalone pochodnie, szybko zapalili wszystkie pochodnie ku im oczom ukazały się ściany ze złota a sklepienia jaskini nie było widać.Wreszcie mogli się przyjrzeć smoku który został zabity przez Zandalor, ku im zdziwieniu miał on serce po środku wielkiej klatki piersiowej, zainteresowało ich to i po chwili zobaczyli kawałek rękojeści.Szybko wyjęli olbrzymie serce i wyjęli z niego miecz, było to cienisty miecz.Nic dziwnego że nazwa jest taka bo wyglądał jak by był z cienia zrobionym.Zandalor dał miecz Iłowcowi smoków wiedząc że użyje ich do dobrych zamiarów mówiąc przy tym:
-Masz należy ci się
-Dziękuje, skąd możesz wiedzieć że nie użyje to do złych planów
-Po prostu wiem
Po tych słowach wstali i ku im oczom ukazał się nekromanta
-Hahhahahah wpadliście w moją pułapkę , nie zabierzecie mi mojego złota
Po czym usłyszeli galop konia i po chwili ujrzeli rycerza w skórzanej zbroi który zabił nekromantę, po chwili nekromanta i rycerz znikneli.
Zniechęceni widokiem duchów szybko pobiegli w kierunku wyjścia.
Po kilku minutach chodzenia krętą ścieżką pod górę ujrzeli światło dzienne, po kilka godzinach marszu i gawędzenia ujrzeli rozpościerający się widok na wspaniałą stolicę Imperium, Miltane a imperium zwało Rivelon.Miltania była olbrzymim miastem podzielona na 6 części:
Dzielnica mieszkańców[niezbyt zamożnych], dzielnica kupców, dzielnica bogatych mieszkańców, Dzielnica rycerska , dzielnica książęca.Największa była dzielnica mieszkańców bogatych i mniej bogatych i dzielnica książęca.Imperium Rivelońskie było ogromne głównie w tym imperium przeważały lasy i polany.Gdy byli już blisko miasta,Mordrak spytał się:
-Znamy się już kilka godzin ale jeszcze nie znam twojego imienia Łowco smoków
-Nazywam się Torn i pochodzę z wschodnich gór skalistych
-Co cię sprowadza z tak daleka?
-Moją rodzinę zabili wojownicy cienia dlatego przyszedłem po ten miecz żeby się na nich zemścisz
Po tych słowach nic nie mówili.Gdy weszli do miasta Torn poszedł w kierunku targu a Mordrak i Zandalor poszli do Tawerny.Jak zwykle był tam duży ruch, Mordrak i Zandalor usiedli w Tawernie i zamówili jadło
-Gdzie byłesz przez te trzy dni?-Spytał Mordrak
-Byłem u wyroczni i wiem już demony przypuszczą następny atak
-I co?
-Dopiero za dwa lata, nie wiem czemu tak długo nie będą atakowali ale jest to bardzo dobra wiadomość, przez ten czas możesz poćwiczycz u jakiejś organizacji Np.: U Paladynów
-Słyszałem o nich, z wielką chęcią do nich przyłącze się ale czy mnie przyjmą?
-Przyjmą przecież to dzięki tobie miasto obroniło się przed atakiem Wojowników cienia
-racja-odparł Mordrak
Po tych słowach zjedli posiłek i poszli do Sanktuarium Paladynów.Był to duży budynek z wielką wieżą.Mordrak i Zandalor weszli do środku i zauważyli siedzącego mężczyznę z brodą białymi szatami, Mordrak i Zandalor domyszlili się że pochodzi z Egiptu.
-W czym mogę pomóc-spytał mężczyzna
-W tej chwili nie przyjmujemy nowych uczniów
-Może mówi ci coś imię Mordrak?
Mężczyzna wstał i powiedział żeby poczekali, wyszedł z pokoju i za około minutę przyszedł ze starcem który nosił drogie szaty z pewnością był to założyciel Sanktuarium Paladynów.
-Czyż ty jesteś Mordrakiem-Spytał starzec
-Tak, to ja
-Choć ze mną
Mordrak poszedł za starcem a Zandalor za nim ale starzec obrócił się i spytał się Zandalor
-A ty kim jesteś?
-Zandalor
-Starzec nic nie powiedział i poszedł dalej a za nim podążali Zandalor i Mordrak. Ściany były zrobione z jasnej cegły i nie było tam przepychu, gdzie niegdzie wisiały miecze i szable początku było kilkadziesiąt sal gdzie ćwiczyli nowicjusze, Starzec wszedł do sali gdzie z początku siedzieli nowicjusze a przed nimi Paladyn w srebrnej zbroi nauczał ich.Gdy nowicjusze zobaczyli starca wszyscy stanęli a on szedł dalej w kierunku nauczyciela a za nim Mordrak i Zandalor stanął przed nowicjuszami i powiedział coś na ucho Nauczycielowi następnie nauczyciel powiedział żeby usiadł gdzieś pośród nowicjuszy i słuchał nauczyciela.Mordrak usiadł z tyłu sali, a Zandalor wyszedł w kierunku wyjścia.Nauczyciel uczył ich kim są paladyni, ich historie i czym się zajmuje paladyn.Mordrak słuchał uważnie nauczyciela i wyglądało na to że to go bardzo zaciekawiło.


Ps:Zmiena planów imperium będzie zwało się Rivelon, troche się zagalopowałem
Zobacz profil autora
Mordrak
Pogromca Demonów


Dołączył: 13 Sty 2007
Posty: 859 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Sośnica

PostWysłany: Czw 21:04, 09 Sie 2007 Powrót do góry

ZROBIŁEM DWA POSTY POD SOBĄ PO TO ABY KTOŚ ZAUWAŻYŁ NOWĄ CZĘŚĆ OPOWIEŚCI.W KOŃCU PISAŁEM JĄ PO TO ABY KTOŚ JĄ PRZECZYTAŁ




Upłynęło 3 miesiące, Mordrak zastanawiał się ciągle gdzie jest Torn czy żyje, czy mu się powiodło.Po trzech miesiącach nauki w siedzibie Paladynów nadszedł czas na jego pierwszy pojedynek sprawdzający umiejętności bojowe.Mordrak wyszedł z pod tunelu na arenę która byłą wypełniona po brzegi ludzmi.Mordraka nie testowano bo wszyscy wiedzieli że jak przeżył starcie z wojownikami cienia to musi być naprawdę dobry w walce.Pierwszą walkę rozegrali Paladyni Gorn i trokonan, Trokonan jak zwykle walczył olbrzymim toporem a Gorn długim dwuręcznym mieczem, paladyną się nie podobało że gorn urzywa wielkich toporów bo Paladyn powinien urzywać tarczy i miecza ale na potrzebę lepszych paladynów pozwolili im walczyć czym chcą.Pierwszą walkę wygrał Trokar, w drugiej walce walczyli Wizewiusz i Edyn magowie, w tym turnieju było utrudnione że w przed ostatniej i w ostatniej rundzie spotkają się mag przeciw wojownikowi.Wizewiusz wygrał najbardziej używał on magie ognia.Nadszedł walka Mordraka z Trokanem, Mordrak przygotował się i zadał cios ale Trokar był strasznie silny a ten topór zapewniał mu ogromnie silne ciosy które z wielką trudnością Mordrak odparowywał swymi dwoma mieczami.Po kilku ciosach, cios Trokana Wyrzucił Mordraka na ziemie po kilku ciosach znowu upadł na ziemie i tak po kilku ciosach znowu był na ziemi zdawało mu się że Trokar jest nieśmiertelny ale po chwili miał pomysł, wziął garść piach w ręce następnie obrócił się sypiąc piach w oczy i przykładając mu obydwa miecze do szyi i w tej chwili Mordrak wygrał.Turniej trwał dalej a Mordrak wygrywał i raz przegrał ale to go nie zdyskwalikowało.Aż wreszcie ku zdziwieniu jego doszedł do ostatniej rundy ale czuł się jakiś słabszy od pierwszej bitwy z Trokanem jak przypomniał sobie jak walczył z wojownikami cienia.Ostatnia walka byłą najważniejsza Mordrak przeciw Wizewiuszowi maga ognia.Mordrak założył tarcze by bronić się przed ogniem Wizewiusza po wejszciu na arenę bez chwili zamyszlenia pobiegł ku magu ale jak już chciał zadać cios mag jakby wybuch ogniem i Mordrak musiał cofnąć się, walka wyglądała tak Mordrak podbiegał Wizewiusz atakował Mordrak odchodził, w końcu Mordrak wyszedł i zaatakował Wizewiusza nie zważając na ogień ale mag zamienił się cały w ogień przez co nie został zraniony po czym przyłożył rękę do pleców Mordraka tym samym wygrywając.Mordrak przegrał ale doszedł do ostatniej rundy.Po siedmiu miesięcy treningu i nauki Mordrak stał się Paladynem.Pół roku pużniej był już bardzo potężny.Ale tak jak powiedział Zandalor Półtora roku już minęło więc niedługo miasto będzie atakowane.

Tym samym dniu popołudniu


Wojownicy cienia i ich Nekromanty szli wewnątrz wąwozu ogromną armią, Koło wąwozu był drugi wąwóz gdy już Wojownicy i Nekromanty cienia wyszli z wąwozu zauważyli ogromną armie orków.Wojownicy cienia już chcieli się żucicz na orków ale ich przywódca powiedział
-Wysłać posłańca niech przekaże że chce się widzieć z ich wodzem
Po tych słowach mały cień szybko podleciał do orków którzy nie zabili go bo wiedzieli że to posłaniec
Po chwili Cienisty mag w szarej zbroi z czarną długą rużdzką zakonczoną czaszką ludzką, spotkał się z wielkim mocno opancerzonym orkiem
-Chyba mamy te same cele ?
-Ja i inne orkowie niszczyć miasto a ty cieniu
-Więc złączmy swe siły razem ich pokonamy
-Ja musieć się namyszlić z doradcy
Po chwili Ork wrócił i powiedział
-My zgadzać się ale miastem dzielić się po połowie
-Niieeeee miasto wy bierzecie nam zależy tylko na podziemiach
-Ja się zgadzać
Po tych słowach wieloletni przeciwnicy połączyli swe siły i podążali ku miasta Miltana. Strażnicy Miltany zauważyli kawałek armii zbliżająca się ku miasta więc mieli czas aby się przygotować.Gdy Mordrak się dowiedział o tej armii traktował to jak zwykła bitwe ale nie wiedział że ta bitwa zmieni jego życie.


ZROBIŁEM DWA POSTY POD SOBĄ PO TO ABY KTOŚ ZAUWAŻYŁ NOWĄ CZĘŚĆ OPOWIEŚCI.W KOŃCU PISAŁEM JĄ PO TO ABY KTOŚ JĄ PRZECZYTAŁ.Napiście kolejne części waszych opowiadań bo tak jak zauważyła to Lilou bardzo fajnie się to czyta

A tak wygląda Mordrak [obrazek nie jest mój]
[link widoczny dla zalogowanych]
Zobacz profil autora
Lilou
Pogromca Gargulców


Dołączył: 01 Sie 2006
Posty: 509 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Bydgoszcz-domek

PostWysłany: Wto 8:03, 14 Sie 2007 Powrót do góry

Pacuję nad tym aby napisać kolejną swoją część a twoja powieść tylko mnie zachęciła do tego ^^,
Fajną wybrałeś sobie postać Paladyna, tylko szkoda że nie jest on taki bardziej mroczny Mr. Green , ale w końcu to Mag reprezentujący dobro.
Ps. Fajny pomysł małeś z tym połączeniem wojsk dwóch złych przeciwników. Mam nadzieję że walka będzie ekstra Smile
Zobacz profil autora
Mordrak
Pogromca Demonów


Dołączył: 13 Sty 2007
Posty: 859 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Sośnica

PostWysłany: Wto 10:25, 14 Sie 2007 Powrót do góry

Nie mogłem go zrobić mrocznym bo w końcu półtora roku uczył się jako paladyn.Ale szukam zdjęcia do rycerza śmierci i postaram się aby rycerz śmierci był bardziej mroczny.A oto zdjęcie rycerza śmierci

[link widoczny dla zalogowanych]
Zobacz profil autora
Lilou
Pogromca Gargulców


Dołączył: 01 Sie 2006
Posty: 509 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Bydgoszcz-domek

PostWysłany: Wto 11:32, 14 Sie 2007 Powrót do góry

Shocked ale fajny jest @@ gdzie go znalaześ? Very Happy Czyli ten rycerz jest ogólnie zły ale będzie pomagał dobrym? ^^
Zobacz profil autora
Mordrak
Pogromca Demonów


Dołączył: 13 Sty 2007
Posty: 859 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Sośnica

PostWysłany: Wto 13:31, 14 Sie 2007 Powrót do góry

On będzie pomagał dobrym bo przeciw swojemu panu zbuntował się więc pozostali mu tylko dobrzy.Znalazłem go w googlach.Wpisz w goglach śmierć i ustaw żeby szukał tylko na obrazkach i na którejś stronie on będzie
Zobacz profil autora
Lilou
Pogromca Gargulców


Dołączył: 01 Sie 2006
Posty: 509 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Bydgoszcz-domek

PostWysłany: Wto 13:37, 14 Sie 2007 Powrót do góry

Dzięki za info Wink Ps. Umieszczam kolejną częśc swojej powieści, ale wyszłam z wprawy więc bądźcie wyrozumiali ^^,

Cicho spalające się pochodnie dawały już niewiele światła. Jaszczur stał w bezruchu mocno napierając na zimną ścianę. Był pewien, że zaraz dołączy do zaklętych członków gildii. Nagle jednak przerażająca widmowa postać stanęła dokładnie 10 cm przed swą ofiarą. Zapanowała istnie grobowa cisza, gdy nagle istota zaczęła przybierać bardziej dostrzegalne kształty. Interno mocno zacisnął zęby spoglądając na prawdziwe oblicze swego przeciwnika. Na głowie miał on srebrzysty hełm ozdobiony licznymi imponującymi kolcami w barwie czerni. Nosił doskonale zabezpieczającą srebrzystą zbroję z dziwnymi inskrypcjami i godłem nieznanym Fanatykowi. Zamiast rąk posiadał szponiaste, silne skrzydła, zaś od pasa w dół był jedynie zwiewnym, czarnym kłębem dymu. Gdy przemówił Interno nie mógł znieść jego lodowatego przepełnionego złem głosu.
~ Mój Pan chce Ci złożyć propozycję Jaszczurze – po tych słowach zrobił krótką przerwę i kontynuował ~ Możesz dostąpić niebywałego zaszczytu służąc memu Władcy lub umrzeć tu i teraz – rzekł jednocześnie coraz mocniej napierając skrzydłem na jego szyję.
Bohater przez chwilę umilkł wpatrując się jednocześnie w lśniące, zielone płomienie, będące oczami demona. Wiedział, że nie ma z nim szans, nie po tym co zrobił strażnikom. Po chwili namysłu rzekł lekko drżącym głosem.
~ Będę służył lojalni twemu Władcy.
Na te słowa demoniczna postać uśmiechnęła się ukazując rzędy śnieżnobiałych, niezwykle ostrych zębów.
~ Dokonałeś słusznego wyboru – powiedział głosem przypominającym tarcie szkła o metal, po chwili kontynuował: ~ Jednakże na okres próbny, będziesz musiał nosić tę oto bransoletę.
Monstrum nieco odsunęło się od swej ofiary, zaś jego lewe skrzydło oświetlił czerwony blask pochodzący z niewielkiego przedmiotu. Bransoleta o której mówiono, była niezwykle cienka, jakby zrobiona z pojedynczego, złotego włosa. Nieszczęsny Inferno nie zdążył nawet zareagować, bowiem w mgnieniu oka znalazła się ona na jego przegubie. Całe to zdarzenie trwało zaledwie 5 minut i zaraz potem, mroczny przybysz zniknął w otworzonym magicznym przejściu. Fanatyk pozostał sam, otoczony jedynie przez zaklętych w kamień strażników.
~ Ale się wpakowałem – rzekł spoglądając na bransoletę, która świeciła delikatnym, czerwonym blaskiem.
Wówczas, do jego uszu doszły odległe odgłosy szybkich kroków kilku ludzi. Nie czekając na nich dłużej, zniknął w ciemnym korytarzu.
~ Muszę tylko znaleźć swoje kule i zabieram się stąd! – wyszeptał, sprawnie pokonując rozległy zamek Rial’Or.
W końcu jego upór został wynagrodzony, bowiem dotarł do imponujących rozmiarów wrót. Delikatnie pchnął jedno ze skrzydeł i wkroczył do komnaty. Od kiedy pamiętał mówiono mu, że przywódca gildii lubi się otaczać bogactwem i dobrobytem, ale mimo tym wszystkim informacją, nie mógł ogarnąć ogromu jego bogactw. Znajdował się w gigantycznym pomieszczeniu przypominającym kształtem ośmioramienną gwiazdę. Ściany pokryte zostały maleńkimi płaskorzeźbami przedstawiającymi istoty zamieszkujące tą krainę. Wszystko wykonano z jak największą dbałością o szczegóły. Poza tym komnatę wypełniono wspaniałymi, antycznymi meblami, zaś wszędzie wokół, można było dostrzec pałętające się drogocenne klejnoty i tajemnicze przedmioty, niejednokrotnie magiczne.
Ten nagły przepych wręcz krzyczał do każdego: „Podziwiaj mnie jak najdłużej, aż w końcu przyniosę Ci zgubę!”
Chwilę zajęło Fanatykowi dojście do siebie i wnet był już pochłonięty swymi przerwanymi poszukiwaniami. W końcu znalazł magiczne kule ognia, jednakże nie wyglądały one już tak samo jak kiedyś.
~ Zapewne się uszkodziły – rzekł ze smutkiem w głosie, po czym niezwykle delikatnie schował je do torby.
Wówczas, ku swemu zaskoczeniu spostrzegł, że już nie jest sam. Możliwe, iż od początku był obserwowany. Nieopodal Jaszczura, nieco przyciśnięta do zimnej ściany stała uzdrowicielka Efrain. Jednakże już się nie uśmiechała radośnie, lecz tylko milcząco wpatrywała w jego postać. Jej twarz była teraz niezwykle blada a oczy jakby… martwe. Inferno przestraszony pomyślał, że ona nie żyje i zrobił krok w jej kierunku. To zaś spowodowało natychmiastową reakcję. Dziewczyna wydobyła z rękawa przedmiot przypominający różdżkę i skierowała ją na niego. Jaszczur widząc to zamarł w bezruchu.
~ Efrain, co ty wyprawiasz?! – zapytał jednocześni jedną rękę niezauważalne wkładając do swej torby.
~ Nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów Jaszczurze, bo będę musiała oddać przysługę temu światu i zabić Cię – powiedziała machając magiczną bronią, która wydawała z siebie nieprzyjemny syk.
Fanatyk zupełnie nie wiedział co się dzieje, wtem do jego uszu doszły odgłosy zbliżających się ludzi.
~ Więc taki ma być mój koniec? – pomyślał mrużąc lekko oczy.
Wówczas w komnacie zaroiło się od zbrojnych rycerzy z niebezpiecznie wyglądającymi meczami. Natychmiast też, otoczyli oni Inferna. Zaraz po tym prób przekroczył sam przywódca odziany we wspaniałą, srebrzystą zbroję. Hełm zwieńczała para złotych skrzydeł, zaś na płaszczu wyszyty został tajemniczy herb złożony ze smoka i sokoła.
~ Jest mi niezmiernie miło Cię tu gościć Inferno! – wykrzyknął Alrik mocno zaciskając usta.
Tymczasem jego żołnierze zmusili Jaszczura do przyklęknięcia zadając mu mocny cos w nogi.
~ Zapewne domyślasz się, co teraz z tobą zrobię? – powiedział lodowatym głosem jednocześnie wymierzając więźniowi mocnego kopniaka.
Inferno tylko podniósł zrezygnowany wzrok chcąc spojrzeć mu w oczy i rzekł:
~ To, co zrobiłeś z resztą pojmanych moich braci. Obedrzesz mnie ze skóry i wywiesisz na dziedzińcu jako kolejną przestrogę…
Zobacz profil autora
Mordrak
Pogromca Demonów


Dołączył: 13 Sty 2007
Posty: 859 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Sośnica

PostWysłany: Wto 13:59, 14 Sie 2007 Powrót do góry

Tak jak wszystkie twoje częsci i ta została wspaniale napisana.Czekam na następne części z niecierpliwością
Zobacz profil autora
Nan
Pogromca Gargulców


Dołączył: 12 Sie 2006
Posty: 488 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6

PostWysłany: Śro 13:52, 15 Sie 2007 Powrót do góry

Świetna część ! @@ Najpierw myślałam, że jaszczur jest zły, ale teraz to już nie jestem pewna Very Happy Mimo wszystko, piszesz świetnie i pisz kolejną część. No, i powiedz mi kiedy już napiszesz Very HappyVery Happy
Zobacz profil autora
Jansis
Pogromca Gargulców


Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 548 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Między Pruszkowem a Magdalenką 8D

PostWysłany: Czw 9:15, 16 Sie 2007 Powrót do góry

Jak wszyscy, to ja też coś napiszę, a co mi tam Smile Tylko się nie śmiać proszę.

***

Jansis nigdy nie wiedziała, czy przesąd wstawania lewą nogą jest prawdziwy, ale była pewna, że jeśli tak, to dzisiaj na pewno tą nogą wstała.
Po pierwsze, i co chyba najgorsze, z samego rana obudziła ją młodsza siostra, która usiadła na niej okrakiem, złapała ją za policzki i rozciągnęła boleśnie. Jansis była pewna, że ona w tym wieku tak się nie zachowywała. W ogóle nienawidziła dzieci.
Potem ojciec, jakby miała dziesięć lat, kazał jej zabawiać siostrę słomianymi lalkami. A jak Bronthonion powiedział, że źle konserwuje łuk to już zupełnie się obraziła. W końcu była elfem do cholery! Wiedziała co się robi z łukiem!
Fiu Nimble było największą wioską stworzoną kiedykolwiek przez elfy w Rivellonie. Jansis ją kochała, ale miała dosyć siedzenia w tej dziurze, w samym sercu Mrocznych Kniei. Nawet nie chodziło o to, żeby zobaczyć świat i mieć przygody. Po prostu chciała się stąd wyrwać, a nie skłamię, nie wiele ją obchodziło jak wygląda świat poza jej wioską, ważne tylko, że był jakąś odmianą.
Zastanawiała się, czy mogłaby uciec. Właściwie miała przecież jakieś trzydzieści lat, była dorosła, więc miała prawo po prostu wyjechać. Racja, na początku ojciec się będzie złościć, ale potem zapomni, w końcu ma jeszcze dwoje dzieci pod opieką.
Jansis podniosła głowę słysząc jakieś pomruki otaczających ją elfów. Szła właśnie główną ulicą, w stronę stajni. Elfy rozstąpiły się przepuszczając jakąś postać. Środkiem ulicy szła driada. Elfy chichotały za jej plecami, obgadywały, choć jednocześnie wszyscy się bali. Driady wśród elfów były wyrzutkami, wypaczonymi elfami.
Jansis przyglądała się driadzie. To był mężczyzna. Na zielonej skórze wiły się zawiłe wzory, zielone kędzierzawe włosy wchodziły mu do oczu. Miał ponurą minę, czemu się nie dziwiła. Jego skóra błyszczała, jakby była mokra.
Przepchnęła się koło elfów i dotarła do stajni. Tam spotkał ją kolejny szok. Przyczyną był oczywiście jej siostrzeniec. Podejrzewała, że smarkacz przejechał się na jej klaczy, i nawet nie założył jej ochraniaczy. Teraz jej Talia miała poranione nogi.
Tego było dosyć. Jansis zostawiła swoją klacz i wróciła do domu, nie spotykając już żadnej driady po drodze. Wzięła swój łuk, sztylet, kilka jabłek, złotych monet i najzwyczajniej w świecie po prostu wyszła z wioski. Wartowników przy bramie poprosiła tylko, by powiadomili jej rodziców, że idzie sobie gdzieś tam… w każdym razie jak najdalej.
Minęły już czasy, w których szalone szkielety napadały cię na drogach. Teraz spotykało się je tylko głęboko w lesie. Idąc dniem Jansis nie obawiała się ich. Gorzej było nocą. Sprężyła się więc i na skraj lasu dotarła wieczorem. Od wioski cały czas biegła.
Stanęła gdy droga skończyła się nagle. Przed nią wyrosła ściana nieprzeniknionych ciemności. Była jak czarna, gęsta mgła. Nagle, jakby spod ziemi, wyrósł na drodze kot. Najdziwniejszy z kotów. Tak jak ściana, był z nieuchwytnej, fioletowo niebieskiej mgły. Tylko jego oczy w kształcie liści laurowych były zupełnie białe. Jansis była pewna, że to jakiś duch strzeżący czarnej ściany.
-Witaj- szepnął kot i położył się na ziemi.- Ładny dzień, nieprawdaż?
-Eee… Kim jesteś i jak się nazywasz?
-Strażnikiem. Nazywam się Admindivinity
-Co to za ściana?
-To przejście do środkowego Rivellonu.
-Mogę przejść?
-Przeprowadzę cię, jeśli mi powiesz, co robi tutaj elf- mruknął kot i zaczął sobie lizać łapę.
Jansis stwierdziła, że go nie lubi. Był wścibski.
-Jestem ambasadorem. Wysłano mnie do zamku Stormfist.
Admindivinity podniósł łeb i zmierzył ją wzrokiem.
-Ładne kłamstwo- powiedział tylko i wstał. Podszedł do oniemiałej elfki.- Złap mój ogon, mości ambasadorze.
Jansis złapała ogon z niebieskiej mgły. Poczuła, że kot ciągnie ją w stronę mgły. Potruchtała za nim. Ciemność okazała się mieszaniną zimna i gorąca. Zanim się obejrzała stanęła już na trawie otrząsając się z ciemności jak pies wychodzący z kałuży. Okazało się jednak, że była sucha. Obejrzała się szybko, ale ujrzała tylko znikającą w ciemności końcówkę kociego ogona.
Zastanawiając się nad jego niezwykłą duszą rozejrzała się. Była w lesie, lecz nie tak gęstym jak Mroczne Knieje. Przed nią stał budynek. Był bardzo podobny do gildii wojowników, niedaleko Fiu Nimble. Podeszła do tablicy i przeczytała ją. Gildia Łuczników.
W środku zastała elfy, które bardzo ciepło ją przyjęły. Spędziła tam noc i ruszyła dalej, nawet nie wiedząc gdzie idzie. Poruszała się wolno. Jej ciało krzyczało z bólu po wczorajszym całodziennym biegu. Stawiała kroki wolno, jakby się miała przewrócić. Po kilku dniach dotarła do małego domku z cmentarzem. Ominęła go szeroko, jej elfie zmysły drażnił smród pochowanych ciał. W końcu dotarła do biednej dzielnicy Rivellonu. Przechodząc koło wieśniaków wyjmowała im woreczki z miedzianymi monetami z kieszeni i chowała do szarfy którą się przepasała. Nawet nie myślała o tym, że ci ludzie bardziej potrzebują pieniędzy. Ktoś mógłby ją z pewnością znienawidzić patrząc jak beztrosko rozmawia z biedotą, zachwycając ją swoim uśmiechem, jednocześnie ich okradając.
Weszła do Blue Boar Inn. Ogłuszył ją gwar głosów i parnego powietrza pachnącego pieczenią i alkoholem. Jednak spodobało jej się to. Usiadła przy ladzie i zamówiła u grubego barmana piwo. Chciała się upić. To był jej dzisiejszy cel. Chciała się upić tak, żeby potem nic nie pamiętać. Zostało tylko znaleźć sobie kogoś do towarzystwa, nie wypada pić samemu. Gdy opróżniła już połowę kufla zobaczyła przy pustym stoliku postać, z kapturem zaciągniętym na oczy. Wstała, niewiele myśląc, i podeszła do gościa. Bez pytania usiadła naprzeciw niego i uśmiechnęła się szaleńczo jakby już była pijana. Postać zwróciła na nią wzrok. Poprzez cień kaptura, dzięki swojemu elfiemu wzrokowi , Jansis ujrzała jego szare tęczówki.
-Jaki jest powód twego ukrywania panie?- spytała nachylając się w jego stronę.- Czemu się kryjesz pod tym kapturem?
-Spójrz w lustro- mruknęła postać.- Sama robisz to samo.
Jansis sięgnęła ręką i rzeczywiście dotknęła kaptura. Zrzuciła go szybko.
-No tak. Ale teraz już go nie ma.
Postać wydawała się oszołomiona tym, co zobaczyła. Jansis mrużąc oczy dostrzegła ledwie zauważalną linię jego brwi które uniosły się lekko. Czyżby zdziwiło go, że jest elfem???
-Lubię cię- powiedziała nagle Jansis.- Upijmy się razem.
Gdy postać nadal się nie odzywała patrząc na nią tępo Jansis zawołała kelnerki i poprosiła o piwo. Przemówiła dopiero, gdy przed nią został postawiony kufel ale.
-Chyba się nie przywitałam… Bon jour, Monsieur. Jestem Jansis, elf z Fiu Nimble.
-Eee… Festus- powiedział po chwili zastanowienia.
-Miło- mruknęła elfka i zachęcając uśmiechem popchnęła w jego stronę drugi kufel z ale.
-Chcesz mnie upić?- spytał lekko podejrzliwie Festus. Czyżby podejrzewał, że Jansis jest demonem tylko czyhającym na jego chwile słabości?
Jansis zaśmiała się sama ze swoich myśli, ale szybko zdołała się opanować.
-Błąd- powiedziała kręcąc głową tak gwałtownie, że kosmyki ciemnych włosów chłostały jej policzki.- Chcę upić siebie, nie ciebie. Chcę być pijana. Nie jest moim celem upić ciebie, ale oferuję ci to i możesz skorzystać. Spójrz tylko, czyż to nie cudowne pić i opowiadać sobie historie życia?
-Doprawdy cudowne- mruknął ironicznie Festus decydując się na jeden łyk piwa.
-No właśnie. Więc opowiedz mi, drogi Fastusie…
-Festusie- warknęła postać.
-…Festusie, co wiesz o tej okolicy? Nigdy nie byłam w tej części Rivellonu. Jedyne co widziałam to czarne drzewa Mrocznych Kniei, moją wioskę, gildię wojowników i osadzony wysoko na klifie zamek impów. Widać go czasem z mojego ulubionego drzewa przy dobrej pogodzie.
-Zamek impów?- spytał Festus starając się ukryć swoje zainteresowanie. Jansis pokiwała głową twierdząco głową i zawołała kelnerkę. Oddała pusty kufel i poprosiła butelkę wina.
-Zamek impów. Wiesz, co to są impy, prawda? Wiedziałam, że wiesz. Cóż, obawiam się, że nie mogę ci wiele o nim powiedzieć, nigdy tam nie byłam. Raz wyszłam daleko na zachód, stanęła prawie pod klifem, ale nigdy się na niego nie wdrapałam. Divine One, ten, który zniszczył Władcę Chaosu, był tam kiedyś i wybił wszystkie szalone szkielety które ukrywała się tam atakując podróżników. Teraz podobno zbierają się tam nowe potwory ciemności.
-Potwory ciemności?
-Aha. W rzeczywistości, zniszczenie Władcy nie oznaczało kresu zła. Głęboko pod ziemią nadal się kryją jego zalążki. Przynajmniej tak wierzą elfy.
-Wolno ci mówić o wierzeniach elfów przypadkowym ludziom?
-Też mi tajemnica.
Jansis pociągnęła z butelki i dała Festusowi.
-Prawda jest taka, że właściwie nic nie wiemy. Nie wiemy co się dzieje w zamku impów, ani co się dzieje tutaj o Verdistis w ogóle nie wspominając.
-Tu nie dzieje się nic szczególnego.
-Bujda- sarknęła elfka.- Nie ma czegoś takiego jak czasy pokoju. Kto teraz rządzi w zamku Stormfist?
-Nie wiesz?!- Festus wytrzeszczył na nią oczy i pociągnął z butelki.
-Czy nie wspominałam, że nie wiem nic?
-W zamku rządzi Demi.
-Demi? Nigdy o nim nie słyszałam. Dobrym jest władcą?
Festus nagle spiął się. Jansis zobaczyła jak zaciska palce na butelce.
-Dobrym- wykrztusił nagle.
-Jesteś pewny?- spytała Jansis mrużąc oczy i przechylając głowę w oznace zainteresowania.
-Tak- warknął Festus.
-Aha- Jansis zapisała sobie w pamięci, żeby w przyszłości dowiedzieć się powodu jego nagłego spięcia.- Od dawna rządzi?
-Od czterech miesięcy.
-I…?
-Co i? Wszyscy są zadowoleni.
-Skąd pochodzi?
-Skąd mam wiedzieć?!
-Dobra, spokojnie. I co jeszcze? Co z Verdistis?
-Nic szczególnego. Sir Patric leży na łożu śmierci, ledwo dycha. Podejrzewa się, że Sir Dante będzie chciał wzniecić rebelię, by odłączyć Verdistis od Rivellonu i w nim rządzić. Głupie plotki.
-Wierzysz w nie?
-Nie. Jeśli nawet do przecież Dante też już stoi nad grobem. Niewiele mu zostało. Faktem jest jednak, że jeśli to wszystko prawda i chce wzniecić powstanie to Demi się wścieknie. A jeśli Dante umrze po wznieceniu buntu ludzie Verdistis stracą przywódcę i będą na łasce Demigoda. On rzadko wybacza.
-Czemu jednak chcą tego buntu?
-Cóż, nie wiedzie im się najlepiej. Demi podniósł dla nich podatki, ceny jedzenia wzrosły, handlarze boją się mieć z nimi do czynienia po pojawieniu się pogłosek o rebelii…
-Ulala… mały ambarasik.
-No. Jednak wierzę, że do niczego nie dojdzie.
-A co z orkami? Już ich nie ma?
-Pojedyncze sztuki. Najbogatsi bawią się teraz w łowienie orków i zawieszanie ich rogów na ścianach. Szaleńcy.
-Aha. I to wszystko co się tu dzieje?
-No… są jeszcze plotki, że… podobno ludzie widzą pojawiające się od czasu do czasu cienie w powietrzu. Wyglądają jak czarne zjawy. Pogłoski.
-W nie też nie wierzysz?
-Nie.
I tak rozmawiali, upijając się coraz bardziej. Zaczęli mówić o rzeczach błahych, pozbawionych sensu. W końcu Jansis wzięła następną butelkę wina i wyszli na górkę na gospodą. Tam, pijąc i śmiejąc się tak głośno, że pobudzili śpiących w tawernie wygłaszali bzdurne teorie filozoficzne dotyczące sensu życia. Właśnie gdy pijani wracali do gospody, stwierdzili, że sensu nie ma. Festus dowlókł się do swojego pokoju, ale Jansis zasnęła w korytarzu. Kelnerki Splintera zaniosły ją na jakieś łóżko w którym spędziła resztę nocy.
Zobacz profil autora
Lilou
Pogromca Gargulców


Dołączył: 01 Sie 2006
Posty: 509 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Bydgoszcz-domek

PostWysłany: Czw 11:09, 16 Sie 2007 Powrót do góry

Super się to czytało i fajnie że wzięłaś imiona osób z forum ^^ przez to jest znacznie ciekawiej. Mam nadzieję że nie każesz długo czekać na dalszy ciąg bo zapowiada się wyśmienicie Very Happy
Zobacz profil autora
Mordrak
Pogromca Demonów


Dołączył: 13 Sty 2007
Posty: 859 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Sośnica

PostWysłany: Czw 13:48, 16 Sie 2007 Powrót do góry

Gdy Mordrak w swoim domu ubierał swoją zbroje paladyna nagle ktoś zapukał, Mordrak otworzył i był to Zandalor
-A już myszlałem że szpisz sobie w najlepsze
-Jaka jest liczebność przeciwników?
-2,5 razy więcej niż nasze wojsko, co najciekawsze orkowie walczą u boku wojowników cienia, podobno jest to ostatni odział wojowników cienia.
Zandalor odpowiadał na pytania Mordraka jednoczesznie szli w kierunku bramy, ludzie wszędzie uciekali i kryli się w piwnicach.Gdy Mordrak wyszedł za bramę zobaczył całe wojsko Mytani wystawione do walki.Mordrak ustawił się do szeregu paladynów a zandalor poszedł na mur.Tymczasem wojownicy cienia i orkowie czekali na rozkaz wodza cieni.
-Do aaataakk…. Zaraz stójcie w tej chwili wódz cieni chyba jedyny zuwarzył czerwone plamy krwi które ciągle się pojawiały i jakby szły w kierunku miasta
-Coo to?-spytał wódz cieni ale jednocześnie czując że to może być ten Łowca smoków.
Miecz Łowcy smoków ma jedną wadę każdy cień może go wyczuć na kilometry i może wyczuć czy zabił nim jakiegoś cienia.
-Nekromanci i kusznicy orków strzelajcie w te czerwone szlady
Nekromanci uchylili ruzdzki a następne czarna chmura poleciała w kierunku czerwonych szladów a następnie bełty od kuszy orków poleciały.Wódz cieni miał racje że to Łowca smoków ale był on bardzo ranny, mocno krwawił nie było go widać bo w walce z smokami zdobywał magiczne pierścienie.Obrucił się by zobaczyć czy orkowie się nie zbliżają ale zobaczył 12 czarnych chmur i jeszcze więcej strzał które podążały w jego kierunku
- a więc zauważyli mnie-mruknął Łowca smoków i wyciągnął szybko z torby zielony pierścień następnie przeteleportował się bardzo blisko odziału paladynów
Wódz cieni ucieszył się gdy czarne kule trafiły w szlady i strzały bo szlady ustały a to był znak że już go nie ma.Następnie oczy mu się wybieliły całkiem dzięki czemu mógł widzieć jakie są wojska przeciwników zauważył że paladyni kogoś ciągną i rozpoznał go to był Łowca smoków.Paladyni zauważyli krwawiące szlady a następnie ciało już nie było nie widzialne, był to Łowca smoków bardzo ranny Mordrak od razu go poznał, podbiegł szybko
-Co ci jest?Oddychaj, proszę nie umieraj
-Pokonałem ich wszystkich, odnalazłem ich siedzibę i zabiłem ale bardzo mnie zranili [kaszle] to jest [kaszle] ostatni oddział musisz go zniszczyć.Szybko go wzięli i uzdrowiciele się nim zajęli.
.okropnie się rozłoszcił Wódz cieni.Oczy wróciły Mo do poprzedniej formy a następnie przywoływał szkielety.Gdy on przywoływał szkielety obrońcy miasta szykowali się do bitwy, szykowali obronę.Mordrak myszlał co tu zrobić by powiększyć ich szanse i przypomniał sobie o Władcy śmierci.Szybko wyjął złoty medalion następnie koło niego pojawił się ogromny czerwony portal z którego wyszedł Władca śmierci.Paladyni natychmiast chcieli go zmiecicz z powirchni ziemi swoimi czarami ale Mordrak wytłumaczył im że to przyjaciel.
-Wciąż nie umiem uwierzyć że mi pomagasz
-Zbuntowałem się swojemu panowi więc teraz ty jesteś moim panem
-Ja??
-Tak miałem dosyć tego zrób to zrób tamto posprzątaj jaskinie, zabij tego, zabija tamtego wogule od ciebie emanuje jakby dziwnie znajoma aura która już niegdysz spotkałem

Mordrak i Władca śmierci rozmawiali by dalej ale wódz cieni utworzył pośrodku polu bitwy ogromną armie szkieletów, rycerze już chcieli zaatakować wrogie szkielety gdy nagle
-Stuuujcie ja się tym zajme-krzyknął władca śmierci następnie stworzył taką samą armie szkieletów ale owiele szybciej.Szkielety bez namysły zaatakowały się
-Kto to?Spytał wódz cieni
-podobno to zbuntowany Władca śmierci Mój panie-oznajmił mu zwiadowca
-hmmm my też mamy kogoś podobnego-Po tych słowach Mroczny jeździec z wilkołakiem z tyłu na koniu znalazł się u boku Władcy cieni.Był to upadły Paladyn.
Po tym jak Walkę wygrały szkielety Władcy śmierci [w sumie zostało ich tylko dwa] bitwa rozpoczęła się Orkowie jako pierwsi rzucili się a za nimi wojownicy śmierci, na swoim miejscu został wódz wojowników cienia i jego nekromanci oraz kusznicy orków.Obrońcy miasta czekali na stosowną chwile kiedy pobiegną ku walce aż usłyszeli
-Już
Po tych słowach wszyscy pobiegli ku orkom a po środku uderzyli w siebie zaczęła się wojna.Orkowie, ludzie i wojownicy cienia co chwile ktoś ginął.Odziały paladynów znakomicie sobie radziły przeciw wojownikom cienia dzięki ich czarą było to bardzo łatwe.Jedynie kogo brakowało w bitwie to Władcę śmierci gdy wszyscy ruszyli do walki jego ktoś złapał.Był to jego pan był on demonem dwa razy większym od Władcy śmierci był cały czerwony a na sobie miał złotą zbroje w chwili gdy demon go złapał za ramię Władca śmierci obrócił się i powiedział
-Co, puszczaj czemu mi nie dasz uciec jest wielu Władców śmierci
-Ale ty jedyny mi uciekłesz i pożałujesz za to
Demon swoją olbrzymią łapą walnął władcę śmierci a on odleciał kilka metrów dalej wstając a następne w jego mieczu pojawiła się czarna kula i po chwili Władca śmierci skierował szybko miecz w stronę demona po czym czarna kula wyleciała raniąc demona.Demon już chciał zaatakował gdy nagle zobaczył biało tafle powietrza na wysokości jego głowy która bardzo szybko zmierzała ku niego trafiając w głowę po czy stracił przytomność
-Zabij go!!!! Zabij!!!-Krzyknął Mordrak którego biała tafla powietrza to byłą jego sprawa
-Władca śmierci Podbiegł do demona następnie kilka razy przebił mu serce a następnie dla pewności odciął głowę bo demony mogą się odrodzić dlatego potrzeba tak makabrycznych środków.Po zabiciu demona Władca śmierci powrócił do bitwy.

Kolejna część wieczorem.Szwietnię Janis bardzo ciekawa ta historia oby tak dalej.
Zobacz profil autora
Lilou
Pogromca Gargulców


Dołączył: 01 Sie 2006
Posty: 509 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Bydgoszcz-domek

PostWysłany: Czw 13:57, 16 Sie 2007 Powrót do góry

Super!!! Mam nadzieję że ten upadły Paladyn często się będzie pokazywał ^^, a swoją drogą to chyba nie zabijesz tego Łowcy ? Sad już go zaczynałam lubić Very Happy
Fajnie opisałeś ten jego dialog z Mordrakiem Smile ^^
Czekam na kolejne części i zabieram się za swoją.
Zobacz profil autora
Jansis
Pogromca Gargulców


Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 548 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Między Pruszkowem a Magdalenką 8D

PostWysłany: Pią 9:10, 17 Sie 2007 Powrót do góry

To ja wale dalej, skoro się podoba Smile

Następnego dnia Jansis obudził straszliwy ból głowy. Stwierdziła, że leży w jednym z pokojów w Blue Boar Inn. Powoli wracały do niej wydarzenia poprzedniego dnia. Przypominała sobie jak spotyka Festusa i stawia mu kilka piw.
Podniosła głowę i jęknęła głośno. Jeszcze nigdy w życiu ubieranie się nigdy nie sprawiło jej takiego kłopotu. Wyszła z pokoju i poszła do Splintera. Zapłaciła za nocleg i zaczęła pukać i nie czekając na „proszę” wchodzić do innych pokojów. Ludzie wrzeszczeli by się opamiętała, ale nie słuchała ich zbytnio. W końcu w przedostatnim pokoju znalazła Festusa.
Jednak nie był sam. Koło niego stał inny mężczyzna, w granatowym płaszczu. Jansis widziała tylko jego plecy. Rozmawiali o czymś, ten drugi mocno gestykulował. Wyraźnie się sprzeczali. Festus zmarszczył brwi i odpowiedział coś, gdy mężczyzna prychnął i obrócił się na pięcie. Dopiero teraz zobaczyli Jansis. Mężczyzna minął ją szybkim krokiem umiejętnie zakrywając twarz.
-Mogłabyś pukać- zauważył lekko urażony Festus. Zignorowała go.
-Kto to był?
-Moja sprawa.
Oparła się o framugę i patrzyła jak przypasa swój miecz.
-Skąd znasz tego maga?
-Skąd wiesz, że to był mag?
-Po rękach. Brak odcisków, ani innych śladów. Gładziudkie.
-Masz rację, to był mag. To wszystko co powinnaś wiedzieć.
-Upijmy się.
-Co?
-Upijmy- powtórzyła przechylając głowę.
-Ty nadal jesteś pijana. Nie ma mowy, łeb mi już pęka.
Wyszedł z pokoju a Jansis pobiegła za nim.
-Gdzie teraz wyruszasz?
-Mam sobie do pogadania ojcem Tfeofolusem.
-Świetnie, mogę jechać z tobą?
-Po kiego?!
-Nie znam Rivellonu. Zobaczę pierwszy raz w życiu kościół… A potem się odłączę.
-A gdzie niby ty chcesz jechać?
-Zobaczyć krasnoludy- Jansis wyszczeżyła się szeroko.- Nie lubię ich jak każdy elf, ale widziałam tylko kilka w swoim życiu. W końcu warto wiedzieć kogo się nienawidzi, nie?
Festus przewrócił oczami i zapłacił za pokój.
-Nie masz konia. Nie będę na ciebie czekał.
-Będę biec.
Choć nadal bolało ją ciało pobiegła. Festus nie mógł się nadziwić, choć naturalnie to ukrywał. Nie poruszali się szybko, biegła zaledwie truchcikiem. Mieli dwa postoje. Jansis denerwowało i ciekawiło, że za każdym razem gdy się budziła zastawała Festusa gadającego z tym magiem, którego widziała pierwszy raz w Blue Boar Inn. Za każdym razem gdy mag ją zauważał natychmiast znikał. Festus nie chciał powiedzieć nawet, jak mag się nazywa.
Po dwóch dniach dotarli do kościoła. Jansis oglądała witraże i zdobione kolumny gdy Festus zamknął się z kapłanem w konfesjonale. Wyszli po pół godzinie i oczywiście Festus był zły, co jak Jansis zauważyła, zdarzało mu się ostatnio często. Kapłan był podenerwowany rozmową. Festus wyszedł z kościoła bez słowa. Jansis ukłoniła się szybko kapłanowi i pobiegła za nim. Jednak nie udało jej się nic z niego wyciągnąć. W końcu stała się tak upierdliwa, że powiedział „pa pa” i oddalił się w las. Mogłaby go gonić, ale po co? I tak by nic nie powiedział.
Poszła więc na wschód. Przerażały ją wstające z pod ziemi zombie. Kilku trafiła zatrutymi strzałami, przed resztą uciekła. W końcu zdecydowała się na podróż drzewami, żeby nie budzić zombie z ich mrocznych snów. Tak dotarła na skraj cmentarza, który ją wprost odrzucał odorem rozkładających się ciał. Uciekła jak najszybciej. W krzakach znalazła teleport. Był aktywny, ale widać było, że dawno z niego nikt nie korzystał. Dalej na wschód i trafiła na drogę. Kilka dni później była już w Ars Magicana. Targ zachwycał ją swoim gwarem i zapachem jak gospoda. Choć kobiety z tej dzielnicy nie były tak bogate nosiły jednak na szyjach i rękach szklane paciorki rażące różnorodnością barw i ich jaskrawością. Jansis przytłaczały zapachy ich perfum i kosmetyków.
Kupiła sobie buteleczkę elixiru życia i nowe sandały. Na targu nieźle się wzbogaciła. Tłok i harmider sprzyjał złodziejstwu. Gdy była u Blake’a i z umiarkowanym zainteresowanie przyglądała się zaczarowanym grabiom zauważyła, ze jakaś kobieta w cieniu się jej przygląda. Na głowie miała purpurowy szal, w brwiach kilka kolczyków, duże usta pobłyskiwały natarte olejkiem. Jansis pomyślała, że ma patent na spotykanie dziwnych osób.
Podeszła do jakiegoś wieśniaka i zakrywając swoje spiczaste uszy kapturem spytała o kobietę.
Mężczyzna zerknął w wskazanym kierunku.
-Chodzi ci o naszą Nany? To wróżbiarka. Wróżbiarka Nan.
-Przepowiada przyszłość?
-Raczej chodzi z kadzidłami i smrodzi wszędzie. Sprzedaje elixiry miłosne. Moja żona i jej psiapsiółki ją uwielbiają i bez przerwy do niej łażą.
-Ale czy przepowiada przyszłość?
-Eee… chyba tak, tak myślę.
-Dziękuję.
Jansis jak najszybciej opuściła Ars Magicana. Nie wiedziała czemu, ale nie miała ochoty na gadanie z ciocią „Nany”. Nie dlatego, że się jej bała. Nie jej. Bała się, co wróżbiarka mogłaby jej przepowiedzieć.
Szła zgodnie z poleceniem żandarmów na południe. W nocy śniła jej się na zmianę Nan, Festus i zamek impów.
Denerwowały ją sny. Nienawidziła być od nich uzależniona. Odetchnęła więc gdy w końcu znalazła się w wiosce krasnoludów. Nie spodziewała się miłego powitania i takiego nie zastała. Gdy tylko krasnoludy dowiadywały się, że jest elfem odwracały się od niej. Doprowadzało ją to do białej złości, którą jednak udało się jej powstrzymać. Nie udało jej się znaleźć noclegu więc musiała spać na liściach na granicy wioski. Jedyną pociechę niosła butelka ale, którą kupiła u jedynego krasnoluda w wiosce który po rozpoznaniu jej rasy nadal z nią rozmawiał.


Sieter zacisnął dłonie w geście bezradności. Nie mógł zrozumieć Demigoda, tak jak nie mógł zrozumieć Festusa. Nie mógł nawet zrozumieć samego siebie, więc co dopiero miał rozumieć ich!
Podniósł głowę i spojrzał na Demigoda. Władca zamku Stormfist siedział przed nim na zwykłym krześle. Przewracał strony jakiejś książki w ogóle na nie nie patrząc. Sieter starał się odgadnąć jego humor, ale Demi był najlepszym człowiekiem jakiego znał w ukrywaniu uczuć.
-Idź już- powiedział po chwili Demi. Jak na władcę zamku Stormfist był młody. Nie był jednak takim smarkaczem co Janus, co to to nie. Normalny człowiek oszacował by go na dwadzieścia pięć Sieter wiedział jednak, że jest starszy. Długie ciemne włosy opadały mu na ramiona, a na twarzy o surowym wyrazie od początku ich spotkania nie zagościł uśmiech.
-Przestań Demi- mruknął Sieter.- Mam tak latać w tę i z powrotem? To głupstwo, naprawdę.
-Nie potrzebuję go i nic do niego nie mam. Nie obchodzi mnie co robi i czy mnie popiera. Mam ważniejsze sprawy niż zajmowanie się człowiekiem który udawał mojego przyjaciela.
-On był twoim przyjacielem.
-Kłamstwo!
Demi zmarszczył groźnie brwi co nie wiadomo czemu zdenerwowało Sietera. Demi odsuwał się od świata i niego coraz bardziej.
-Ja nie mam przyjaciół.
-Co proszę?
Sieter nachylił się w jego stronę i ostentacyjnie nadstawił mu ucho pod nos. Demi wście4kły popchnął go na krzesło z powrotem. Zaraz jednak ukrył złość pod maską obojętności. To też wkurzyło Sietera. Demi odstawia te perypetie jakby go co opętało.
-Wydawało mi się że jest moim przyjacielem i doprowadziło mnie to do samych kłopotów!
-Mógłbyś go przeprosić. Wiesz, że on nigdy tego nie zrobi. Wtedy twoje kłopoty się skończą.
-Na razie jedynym moim kłopotem jesteś ty. To tobie zależy, żebyśmy się pogodzili. Mnie wcale nie obchodzi, że on mnie nienawidzi. Jego też pewnie nie obchodzi, że ja go nienawidzę. To twoim marzeniem jest nas pogodzić.
Miał rację. Jednak Sieter nadal uważał, że lepiej będzie dla Rivellonu, jeśli się pogodzą.
-Dobrze- powiedział i wstał.- Twój wybór. To ja już pójdę. Jeśli nawet mnie nie uważasz na przyjaciela, to trudno. Wiedz, że ja zawsze tak o tobie myślałem. Arive derci.
Sieter wyszedł z pokoju i skierował się do bramy zamku Stormfist. Już wiedział gdzie teraz pójdzie. Ludzie z dzielnicy biedoty zawsze potrzebują jakiejś pomocy medycznej.

P. S. Trzymaj tak dalej Mordrak. Fajne opowiadanko, a ten moment z Mordrakiem gdy krzyczy "zabij go!!!! Zabij!!!" zupełnie mi przypomina Aragorna, który w drugiej części krzyczał te same słowa do Legolasa, w bitwie pod Helmowym Jarem Very Happy Very Happy Very Happy
Zobacz profil autora
Nan
Pogromca Gargulców


Dołączył: 12 Sie 2006
Posty: 488 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6

PostWysłany: Sob 10:45, 18 Sie 2007 Powrót do góry

Wow ! Bardzo mi się podoba Twoja opowieść i czekam, aż napiszesz dalszą część Very Happy
Wróżbiarka ?! @@ O cholera ^^
Zobacz profil autora
Jansis
Pogromca Gargulców


Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 548 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Między Pruszkowem a Magdalenką 8D

PostWysłany: Sob 18:21, 18 Sie 2007 Powrót do góry

Eh... Tak myślałam kim cię zrobić i wróżbiarka wydała mi się dobrym pomysłem Smile Dalej będziesz odgrywać większą rolę. No dobra, a to nastepna część Very Happy

Jansis nie uważała, żeby miała problemy z piciem. Gdy chciała przestać pić, przestawała. Problemem było jednak to, że rzadko chciała.
Stosunki między krasnoludami i elfami podległy poprawie od momentu zniszczenia władcy chaosu. Jednak te dwie rasy nigdy nie darzyły się szczególną miłością. Instynktownie w jakichkolwiek sporach zawsze tam gdzie był elf, po przeciwnej stronie stawał krasnolud i na odwrót. Nie zgadzali się dosłownie we wszystkim. Gdy elfy gustowały w białym i czerwonym winie, krasnoludy pokochały piwo, gdy krasnoludy stały się sławne z powodu swoich uwielbień do pieczonego elfy przeszły na wegetarianizm, podjadając mięso w piwnicach, gdy nikt nie patrzył, gdy elfy zagustowały w lekkich broniach jak sztylety czy łuki krasnoludy posługiwały się najcięższymi toporami. Trudno byłoby znaleźć coś, w czym zgadzałby się i elf i krasnolud.
W takich warunkach więc nie trudno o znalezienie najgłupszego błahego powodu mogącego zapoczątkować bójkę.
Jansis była już upita gdy jeden z krasnoludów wyśmiał jej strój. Odpowiadała tym samym. Jednak to przy jego żartach, nie przy jej, pozostałe krasnoludy wybuchały śmiechem. Denerwowało ją to strasznie. Gdy była już na granicy pasji odpowiedziała na zaczepki dotyczące jej łuku i sztyletu w sposób, którego nie powinna wykorzystywać. Na głos wyśmiała krasnoludzkie zwyczaje, wierzenia i poglądy nie zapominając wypomnieć im ich wzrostu i krzaczastych brud. Nadpobudliwe krasnoludy w furii pojmały ją i wrzuciły do lochu. Złamała najgorsze prawa, przedstawicielka elfów poniżyła krasnoludy i wyśmiała ich sposób bycia, elfy miały się szykować do wojny.
Jansis przeklinała głośno swój los przekleństwami które nigdy nie powinny pojawić się na ustach dobrze wychowanej elfki. Oczywiście, żałowała tego co zrobiła, była jednak pewna, że nie zdołałaby się powstrzymać i nawet teraz, jeśli krasnoludy znowu by się z niej wyśmiewały, wygarnęła by im to jeszcze raz. Spędziła tydzień tuląc się w rogu celi. Nie jadła resztek wystawianych jej przez kraty. Miała swoją godność, postanowiła, że nie zje jedzenia, za którym nawet świnie za bardzo nie przepadają. Dlatego po sześciu dniach wyglądała jak upiór. Była jednak silniejsza od ludzi.
Szóstego dnia usłyszała, jak dwa krasnoludy pilnujące jej celi rozmawiają o czterech posłańcach nadesłanych spod Fiu Nimble, próbujących pertraktować z burmistrzem wioski Galiusem. Chcieli rzekomo wykupić więźnia.
Serce Jansis wypełniło się ciepłem. Jej rodacy z Fiu Nimble chcą ją ocalić, wyrwać z tego koszmaru. W końcu zobaczy twarz elfa, nie owłosionej gęby krasnoluda.
Oparła się o ścianę celi i wpatrzyła w sufit pozostało tylko czekać…
-Hej, pst!
Jansis otworzyła oczy i zerwała się na równe nogi. Przy kratach stała postać w szalach. Nan.
-Wróżbiarka Nan!
Jansis przylgnęła do krat.
-Nie musisz mnie ratować. Elfy już po mnie przyszły, pewnie zaraz mnie zabiorą.
-To nie tak jak myślisz Jansis. Musisz uciekać już teraz!
-Jak to?
Nan zbliżyła się do niej, by wartownicy nie usłyszeli jej głosu.
-Posłuchaj, bo to ważne a ja się muszę śpieszyć. Pamiętasz tego maga, którego widziałaś rozmawiającego z Festusem?
Jansis kiwnęła głową.
-To Sieter.
-Kim on jest?
-To teraz nie ważne. Czekaj, on tu przybędzie i uratuje cię. Da ci prawdziwe życie na wolności, nie to co elfy.
-Jak to? Nie rozumiem…
-Ja to wiem Jansis…- orzechowe oczy Nan zaszły mgłą.- Wiem… poddadzą cię ogniom piekielnym.
-Co?
-Są wściekłe. Elfy. Mało nie doszło do wojny. Owszem, są też złe na krasnoludów, ale oskarżą ciebie. To cienie spotka kara. Straszliwa kara…
-Skąd wiesz… widzisz teraz przyszłość?
-To jest do przewidzenia.
Nan obejrzała się szybko i ponownie zwróciła wzrok na Jansis.
-Musze już iść. Pamiętaj, Sieter przyjdzie ci z pomocą.
I zniknęła, rozwiała się jak dym.
Jansis ponownie skuliła się przy ścianie i przemyślała to co mówiła Nany.


Czekała dłużej niż myślała. Nie wiedziała czy ufać wróżbiarce, dopóki nie zobaczyła twarzy elfów które weszły do jej celi. Były zimne. Jansis spodziewała się czułości, w końcu była trzymana przez krasnoludy. Elfy jednak wydawały się być obojętne. Teraz zaczęła żałować, że Sieter nie przybył do tej pory.
Elfy zabrały ją z więzienia i wyciągnęły na powierzchnię. Jansis raniło w oczy światło dzienne, którego nie widziała przez ostatnie kilka dni. Elfy jednak nie czekały aż się przyzwyczai. Popchnęły ją do przodu. Jansis poczuła, że jest sadzana na koniu. Odzyskała wzrok dopiero gdy pędzili już galopem. Najpierw zobaczyła gładką, wygiętą wdzięcznie szyję karego ogiera. Potem zielone liści przemykające nad nimi. Czuła za sobą postać jakiegoś elfa, który trzymał ją i kierował koniem koło nich jechało pozostałych dwóch elfów, za nimi był pewnie czwarty.
Spojrzała w bok i wydawało jej się, że widzi między drzewami cień pędzący równolegle do nich. Zaraz jednak iluzja znikła.
Jansis bała się, że Nan miała rację, że elfy będą wściekłe. Bała się kary. Zastanawiała się co jej mogły elfy zrobić. „Ja to wiem Jansis… Wiem… Poddadzą cię ogniom piekielnym.” Co według Nan było ogniem piekielnym?
Gdy dotarli do granicy środkowego Rivellonu Jansis ujrzała znajomą ścianę ciemności. Patrzyła chwilę na nią i zobaczyła kota wynurzającego się z mrocznej mgły. Skierował na nią swoje białe oczy i zdawało jej się, że w umyśle słyszy głos: „Ach, toż to ambasador we własnej osobie. I jej świta.”
Jansis zamknęła oczy i otworzyła jej dopiero gdy byli już w Mrocznych Kniejach. Coraz bardziej zbliżali się do Fiu Nimble, a pomoc Sietera nie nadchodziła. W końcu przekroczyli drewniane wrota. Okazało się, że na ulicach stało mnóstwo elfów. Z tego co zrozumiała Jansis jedni krzyczeli przekleństwa na głupotę krasnoludów a inni na niej. Starała się w tym tłumie znaleźć twarz ojca matki, ale nie znalazła.
Zatopiła się w ramionach trzymającego ją elfa jakby był jej bratem. Czuła, że musi odpocząć.
Stanęli na placu. Jansis ściągnięto z konia i zaprowadzono do jakiegoś małego szałasu. W środku zastała Brothiona. Ani się obejrzała, a byli już sami. Bronthion wydawał się smutny.
Poprosił ją by dokładnie opowiedziała, co się stało w wiosce krasnoludów. Powiedziała. Potem Brothion podniósł na nią urażone spojrzenie. Miał jej za złe nie to, że mało nie doprowadziła do wojny, ale to, że musi ją ukarać i nie chce.
-Jeśli by o mnie chodziło, mała Jansis, nie karałbym cię surowo. Ale nie tylko ode mnie zależy decyzja.
Jansis pokiwała głową. Bronthion pomógł jej wstać i wyprowadził ją na zewnątrz. Posadził ją na krześle i zwrócił się do elfów otaczających ich setkami.
Przedstawił im wersję wydarzeń Jansis i poinformował, że sam jest za wymierzeniem najłagodniejszej z kar. Jednak elfy się nie zgadzały. Zagłosowały. Bronthion przegrał.
Podszedł do Jansis, której trudno było oprzytomnieć z szoku który wywołały wydarzenia ostatnich dni.
-Przykro mi- szepnął i podniósł Jansis. W tej chwili, wiedziała tylko, że mówi prawdę, ale nie zdawała sobie sprawy, czemu u jest przykro.- Przykro mi, że skazuję cię na ognie piekielne.
-Ognie piekielne?- spytała.
-Tak. Starałem się jak mogłem. Wywalczyłem ci najmniejszą karę… jabłoń.
Dopiero w tym momencie wszystko do niej dotarło. Zrozumiała. Chciała zacząć wierzgać, ale już otoczyło ją sześciu elfów którzy złapali ją za nogi. Zaczęła wrzeszczeć w niebogłosy. Jej krzyk był tak rozdzierający, że elfy w pobliżu zakrywały uszy i jęczały z bólu.
Zaczęła wzywać na zmianę matkę i ojca. Szarpała się jak mogła, choć ręce trzymających ją elfów były twardsze od żelaza. Zakrztuszała się łzami. Ponownie wznowiła swój przerażający krzyk. Zaczęła błagać o litość. Szli bardzo długo. Gdy Fiu Nimble było już daleko za nimi, koło elfów które ją trzymały szło zaledwie kilka osób. Ucichła. Pozostał tylko strach, tak wielki, że trzęsła się jakby miała epilepsję. Przewracała oczami, jej ostatnie jęki były błaganiem o litość, choć wiedziała, że już taka nie będzie jej okazana. Pytała władcę chaosu czemu ją to spotyka, czy jej grzech naprawdę musi być opłacony takim okrucieństwem?!
Zalewała się potem, jej biała skóra napięła się, mamrotała modlitwy do zapomnianych bogów.
Stanęli w miejscu niczym nie różniącym się od reszty lasu. Jakieś dwa elfy przywiązały żelazne linki do dwóch drzew stojących od siebie w odległości dwóch metrów, po czym przywiązali do nich Jansis. Stała na ziemi z rękoma rozpostartymi jakby chciała lecieć. Naprawdę chciała, Chciała zamienić się w orła i uciec jak najdalej…
Próbowała się jeszcze raz szarpnąć, ale linki były napięte.
-Proszę…- jęknęła przez łzy do otaczającej ją garstki elfów. Nie było tam Brothiona, ale był kowal Fithion, którego dobrze znała, był też koniuszy Phist. Czemu jej to robią? Przecież ją znają, jak mogą?- Proszę was… nie róbcie tego. Błagam.
Ale elfy tylko potrząsnęły głowami.
Zobacz profil autora
Nan
Pogromca Gargulców


Dołączył: 12 Sie 2006
Posty: 488 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6

PostWysłany: Sob 20:03, 18 Sie 2007 Powrót do góry

No, i kolejny raz dobra część ;]. I ta przepowiednia wróżbiarki ^^ Ognie piekielne. Jabłoń. Co to jest ? Very Happy
Zobacz profil autora
Jansis
Pogromca Gargulców


Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 548 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Między Pruszkowem a Magdalenką 8D

PostWysłany: Nie 18:21, 19 Sie 2007 Powrót do góry

W tej części wszystko się wyjaśni Nan Smile A przynajmnhiej ognie piekielne i jabłoń... Chociaż nie wiem czy dobrze mi wyszło, brak mi weny Sad

Kowal Fithion podszedł do Jansis i szybkim, mocnym szarpnięciem zdjął z niej postrzępioną w czasie pobytu w krasnoludzkiej celi suknię i włożył ją do swojego plecaka.
Jeden z elfów otworzył trzymający w ręku woreczek i wyjął z niego kilka brązowych ziaren. Drugi elf wyjął bukłak w którym chlupała Woda Życia..
Jansis wytrzeszczała na nich oczy. Nadal się trzęsła. Była strasznie blada. Łzy leciały z jej szaro niebieskich oczu. Patrzyła z przerażeniem na zbliżającego się elfa z nasionami w ręku. Po chwili stwierdziła, że jego też zna. Był wojownikiem i jednym z obrońców Brothiona. Lubili się z Jansis.
-Sean…- szepnęła do niego błagalnie. Elf spojrzał na nią przepraszającym spojrzeniem, które zdawało się mówić „Wybacz, ale muszę to zrobić”.
Elf pochylił się nad jej nogami. Jansis spojrzała w niebo nie chcąc tego widzieć. Wiedziała jednak co robi elf. Kolo jej nóg wykopał ręką mały dołek, do którego wrzucił trzy nasiona jabłoni. Potem przysypał je ziemią i zajął z powrotem miejsce w otaczającym Jansis półokręgu.
-Nie chce, nie chce- powtarzała, jakby to miało coś zmienić. Ale spojrzała znów na elfów i zobaczyła elfa z Wodą Życia, podnoszącego na nią wzrok. Jego dla odmiany znała tylko z widzenia.
Elf podszedł i ukląkł przy jej nogach.
-Niech się więc wypełni. Przeżyj teraz swoją karę a będziesz żyła z czystym sumieniem.
Jansis pomyślała, że ona tego nie przeżyje. Wolała już żyć w nieczystym sumieniu. Przez głowę przemknęła jej myśl „Gdzie jest Sieter?”, ale nie miała już nadziei, że zdąży przybyć. Nany miała rację. „Poddadzą cię ogniom piekielnym”.
Elf przechylił bukłak. Na ziemię spłynęła Woda Życia i prawie natychmiast w nią wsiąknęła. Elf wstał i tak jak Sean zajął miejsce w półkręgu.
Jansis nie pamięta, by w tamtej chwili o czymś myślała. Wtedy nie było już nic. Nie mogła się oprzeć, żeby nie patrzeć. Koło jej stóp, z rozpulchnionej ziemi powoli wydostał się na boży świat zielony, młody pęd jabłoni. Rósł w zastraszającym tempie, dzięki Wodzie Życia. Jansis patrzyła, jak zbliża się do jej stóp. Poczuła jego dotyk. Nie był nieprzyjemny. Jednak zaraz jabłoń, gdy tylko ją dotknęła, oplotła ją gwałtownie, jakby była drapieżnikiem. Jansis poczuła tak wielki ból, jakiego nigdy jeszcze nie spotkała. Czuła, jak jej komórki są miażdżone przez drzewo, jak roślina je sobie podporządkowuje, na zawsze zmieniając.
Krzyk wydobywający się z jej gardła gdy elfy ją zabierały spod placu w Fiu Nimble, był niczym w porównaniu, do tego wrzasku. Elfom naokoło zdawało się, że pękną im bębenki, a Jansis – struny głosowe.
Jabłoń łapczywie wspinała się po jej nogach. Paliły ją żywym ogniem przechodząc tak straszliwą przemianę. Czuła już nawet pęd w środku swojej nogi. Gdy drzewo doszło do brzucha Jansis szarpała się już raniąc ręce w przegubach, ściśnięte przez linki. Cały czas wrzeszczała. Z tego co wiedziała, jabłoń teraz nieco zwolni, wystawiając ją na dłuższe tortury.
Dwa elfy wyszły z szeregu i przecięły wiążące ją linki. Teraz i tak nie mogła już uciec, była przecież zakorzeniona w ziemi.
Elfy powoli, jeden po drugim, odchodziły. Najszybciej zniknął Sean i Fithion, pewnie nie chcieli na to patrzeć. Wkrótce była już sama, otaczał ją tylko pusty las. Przestała krzyczeć, gardło ją paliło. Czuła, jak drzewo powoli zagarnia coraz większe tereny jej brzucha. Próbowała się szarpać ale do wywołało jeszcze większy ból w jej nogach. Komórki, które jabłoń już zmieniła, bądź zniszczyła, wcale nie przestawały boleć. Paliły nadal tym samym bólem. Jansis wierzyła, że nie opuści jej nigdy, był za wielki.
Po kilku dniach, była już załamana tak, że gdyby mogła, bez chwili wahania skoczyła by z klifu. Ale na tym polegała kara elfów. Nie możesz zrobić nic, tylko cierpieć.
Nie potrzebowała jeść elfiego pożywienia, pożywiała się tym co jadło drzewo, w końcu było teraz jego częścią.
Wiedziała już, po kilku tygodniach, że drzewo nie zajdzie dalej. Zatrzymało się tuż pod piersiami. Nie chciało więcej, to, co zagarnęło już mu wystarczyło. Ból, ten palący ból, jakby ją ktoś piętnował rozgrzanym do czerwoności żelazem nie ustał od tego momentu gdy jabłoń pierwszy raz się w nią wbiła. Teraz jeszcze doszedł ból który mógłby roztrzaskać jej głowę. Wiedziała co się dzieje. Czuła rękoma, którymi poruszała już z wielkim trudem, wyrastające z głowy pęty pokryte liśćmi. Może myślałaby, że to obrzydliwe, gdyby choć na chwilę ból ustał.
Jej ręce, które w porównaniu z nogami nie zrosły się i nie pokryły korą, stały się lekko zielone i naznaczone zawijasami, które zawsze widziała na skórze driad. Wiedziała, że kiedyś może i ona nią będzie. Wtedy, kiedy ból minie. Bronthion powiedział, że wywalczył dla niej najmniejszą karę, jabłoń. Biorąc pod uwagę, że drzewa wchodzące w symbiozę z elfem żyją krócej niż normalnie jabłoń była najkrótszą karą. Zwykle żyła od szesnastu do trzydziestu sześciu lat. Jansis nie wyobrażała sobie tak długiego bólu. Mogła mieć tylko nadzieje, że z czasem nieco ustanie.
Zdziwiło ją, że nikt jej nie odwiedził, choć przecież wiedziała, że nie można odwiedzać skazanych. Ale Nan nie wydawała jej się człowiekiem przestrzegającym elfickie prawa. Czemu więc, skoro tak jej zależało na uwolnieniu Jansis nie przyjdzie do niej teraz?
Nie zobaczyła ani jednego człowieka, ani jednego elfa, nawet żadnego szkieletu.
Nadal mogła poruszać rękoma i twarzą, mogła mówić, ale ból był mniejszy, i było też jej wygodniej, gdy zastygała nieruchomo. Jedyną pociechę z czasem przynosiły tylko ptaki siadające na jej rękach i głowie, całej pokrytej gałęziami. Tylko w nich miała przyjaciół. Czyżyk, skowronek, dudek, gawron, jeżyk, sikorka i słowik. No i był jeszcze raróg, jej najlepszy przyjaciel. Nazwała go w myślach Leniuch, bo lubił godzinami, w słońcu, siedzieć na jej gałęzi i się wygrzewać. W myślach, bo nigdy się nie odzywała. Była jednak pewna, że ptak wie, że nie jest zwykłym drzewem.
Więc godzinami, dniami i miesiącami stała w miejscu cierpiąc coraz bardziej znośne katusze, w towarzystwie Leniucha, a czasem i sama.


Festus przemknął pomiędzy budynkami jak cień. Przylgnął do kamiennego domu i zaczął się wspinać. Uchwyty znajdował zwykle w postaci skruszonej cegły, parapetu czy framugi. W końcu podciągnął się na dach i leżał chwile nabierając oddechu. Gdy już odpoczął wspiął się na szczyt i ostrożnie wyjrzał na drugą stronę. Przed strażnicą stało kilku mężczyzn. Festusowi wystarczyła sekunda, żeby stwierdzić, że to wieśniaki w zbroi. Nie umieli walczyć. A chęci w walce na nic się nie zdają, jeśli przez całe życie trzymałeś tylko kij od miotły, a nie miecz.
Przeniósł wzrok na idącą w pośpiechu kobietę. W ręku niosła kosz z praniem. Nie wyglądała zbyt dobrze. Jak nikt w tym mieście.
Festus upewniwszy się, że nikt go nie widzi przeskoczył kilka dachów i znalazł się na jakimś budynku mocno na uboczu. Ukląkł i złapał mocno krawędź dachu. Wychylił za niego głowę i spojrzał w okno. Nawet do góry nogami widział, że półki w sklepie są puste. Zresztą czego się spodziewać? Pewnie wydają żywność prosto ze spichlerzu. Nikt nie dostaje więcej, wszyscy tyle samo. Teraz pewnie żałują, że na to poszli.
-Stać!!!
Festus tak się przestraszył, że podskoczył i spadł dachu na ziemię. Na szczęście upadł na plecy, a nie na głowę, ale i tak zaparło mu dech. Leżał chwilę, pod przyglądającymi mu się strażnikami. Po chwili dało się słyszeć jego głośne:
-Ała.
Dwaj strażnicy złapali go za ramiona i podnieśli. Trzeci ściągnął kaptur. Ukazała im się twarz trzydziestoletniego mężczyzny z wiecznie ironicznym uśmiechem. Brązowe włosy opadały mu na czoło.
-Cześć- powiedział Festus.- Jakie miłe przywitanie.
-Kim jesteś i co tu robisz?!- krzyknął czwarty wartownik.
-Nazywam się Drapak, jestem kominiarzem.
Pierwszy wartownik zdzielił go po głowie za jego żart.
-Ałć- jęknął znowu Festus jak zraniony zwierzak.
-Czyją stronę trzymasz, Demigoda, czy naszą?
-Nie trzymam niczyjej strony, bo nikt nie trzyma mojej strony, mały strażniku J
-Ma broń- powiedział trzymający go wartownik i zabrał mu miecz.
-Jesteś szpiegiem?- spytał ten, który wydawał się Festusowi sierżantem.
-Jasne, szpieguję dla królewny śnieżki.
-Hrrr… zabrać go do Zack’a!
Dwaj strażnicy pociągnęli go ulicą co jakiś czas waląc w tym głowy żeby się pospieszył. Trzymali go mocno za ramiona, więc nie było szans by się wyrwać czy podnieść ręce. Gdy skręcili do jakiejś ciasnej uliczki Festus uniósł głowę i szepnął:
-Smok.
Strażnicy tylko na chwilę unieśli spojrzenia, ale to wystarczyło. Festus pochyli się trochę i wbił oba łokcie w ich brzuchy. Ucisk ich rąk zelżał lekko i Festus wyrwał się im. Złapał jednego za ramiona i wbił mu kolano w… wiadomo co J. Potem złapał go za głowę i uderzył ją o ścianę budynku. Strażnik zsunął się po niej nieprzytomny. Festus zabrał mu miecz. Jego własny był u drugiego strażnika, który właśnie się podnosił.
-Ty…
Strażnik wyjął swój miecz i zbliżył się do Festusa jednocześnie wrzeszcząc:
-Straż! Uciekł więzień! Straż!!!
Festus wiedział, że musi go szybko ogłuszyć inaczej go dopadną.
Strażnik zaatakował. Jego ciosy były bardzo łatwe do przewidzenia, bo używał głównie dwóch rodzajów cięć, tak, że Festus bez przerwy wykonywał tylko kwintę i paradę. W końcu zaczął denerwować przeciwnika fintami. Po ośmiu uderzeniach wbił krótki miecz w jego bok, nie za głęboko, w końcu nie chciał zabijać. Ogłuszył go płazem miecza. Pochylił się i przeszukał jego szaty przykrywające zbroję. W końcu znalazł swój miecz, długi i cienki.
Uśmiechnął się do siebie i wspiął na dach budynku obok. W końcu trzeba uciekać, straże na pewno usłyszeli krzyk tego kretyna. A on przecież dowiedział się tego co chciał. Teraz tylko kilka dachów do przebycia, skok na mury i włala. Udało się.

Niedługo będzie kolejna część Very Happy
Zobacz profil autora
Jansis
Pogromca Gargulców


Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 548 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Między Pruszkowem a Magdalenką 8D

PostWysłany: Nie 9:51, 26 Sie 2007 Powrót do góry

Robie dwa posty pod sobą żeby6 ktoś zobaczył, że jest nowa część.

Jansis wiedziała, że jej drzewo się rozpada. Nie wiedziała czy się cieszyć czy płakać. Po osiemnastu latach ból się zmniejszył, był częścią niej, tak jak kochana jabłoń. Już nie zwracała na niego uwagi. A teraz miał ją opuścić.
Dla Jansis jabłoń, która przez pierwsze dwa lata była dla niej zwykłym pasożytem, teraz wydawała się jej częścią w tak wielkim stopniu, że nie wyobrażałaby sobie żyć beż niej.
I wiedziała, że się rozpada. Skoro ona sama BYŁA jabłonią, to czuła, że komórki jabłoni, rozpadają się ze starości, zmęczone zresztą syntezą z elfem. A jej własne komórki, które kiedyś były komórkami elfa, odłączają się od komórek drzewa by przygotować się do życia bez niego. Jeśli przeżyje powrót do życia jako drapieżnik, powróci już nie jako elf, ale jako driada. Nie była pewna, czy wewnętrznie wytrzyma potępienie ze strony elfów, którym zawsze obdarzają driady. Mimo że skazali ją, nadal kochała swoją rasę jak żadną inną, ale wiedziała jednocześnie, że wśród nich bardzo trudno jest żyć jako wyrzutek.
Nie wiedziała, czy sobie poradzi w świecie ludzi, elfów czy krasnoludów. Osiemnaście lat spędziła ze swoim drzewem w lesie. Nie widziała żadnego elfa czy człowieka ani razu. Tylko kilka razy pomiędzy drzewami przemknęło kilka szkieletów, ale gdy tylko ją widziały śmiały się do siebie i znikały. Nie wiedziała czemu to robią, czemu jej nie zabiją. Może wiedziały, jak straszne katusze przeżywała?
Nie pojawili się też ani Nan, ani Sieter, ani Festus, ani nikt na kogo by mogła liczyć, w czym byli jej rodzice i rodzeństwo. Przez osiemnaście lat mogło się wiele wydarzyć, a ona nic nie wiedziała o świecie poza lasem. Nie wiedziała co się dzieje.
Próbowała rozmawiać z Leniuchem, w końcu poznała trochę język drzew, ale on go nie znał. Inne drzewa nie chciały z nią rozmawiać. Może dlatego, że nie znała aż tak dobrze ich języku. Mówiły baaardzo wolno i baaardzo rzadko, trudno więc się jej dziwić.
Po osiemnastu latach nadal posiadała zdolność poruszania rękami i twarzą, jak również mówienia. Starała się mówić jak najczęściej, żeby nie zapomnieć mowy. Najczęściej śpiewała w starym elfickim języku. Rzadziej w Wolnej Mowie ludzi Rivellonu.
Jej drzewo rozpadało się już od miesiąca a Jansis nadal nie wiedziała czy to dobrze czy źle. Z jednej strony marzyła w końcu o powrocie do normalnego życia, a z drugiej pokochała swoje drzewo i całą masę ptaków które poznała a niektóre nawet nazwała.
W ostatnich dniach ból się powiększał. Potem, w przeciągu godzin prawie całkowicie ustał. Jansis nie była przyzwyczajona do życia bez niego. Patrzyła na swoje nogi, jak kora rozpada się i łuszczy. Drzewo się po prostu kruszyło. Widziała jak gałęzie spadają z jej głowy, również się krusząc. Jabłoń Jansis nigdy nie wydała owocu. Na tym polegała ich zakłamana synteza. Fuzja tylko osłabiła drzewo, odbierający mu lata życia i możliwość rozmnażania.
W końcu Jansis osunęła się na ziemię uwolniona od drzewa. Leżała obejmując pozostały w ziemi konar. Bez niej rozsypał się w kilka minut. Podniosła głowę i zobaczyła na ziemi tylko proszek. Podstawiła pod oczy dłonie i oglądała je uważnie, jakby widziała je pierwszy raz w życiu. Na wierzchu wiły się zielone znamiona, paznokcie też miały lekko zielonkawy kolor.
Przewróciła się na plecy żeby zobaczyć nogi pierwszy raz od tylu lat. Były bardzo podobne do rąk, ale zielone blizny były prawie nie dostrzegalne. Dotknęła ręką miękkich włosów, które od początku syntezy urosły jej do kolan. Cholera, też były zielone! Zresztą czego się spodziewać, tak przecież wyglądały driady które widziała za jej elfickiego życia.
Bała się ujrzeć swoją twarz. Ale to nie był na to czas. Teraz przede wszystkim musiała wstać, za bardzo wybiegała w przyszłość. Bała się, ze jej nogi nie wytrzymają jej ciężaru. Podczołgała się do najbliższego drzewa i oparła na nim mocno. Powoli wstała. Nie było tak źle, w końcu była silniejsza od ludzi. Po kilku próbach i jednym upadku mogła już spokojnie przespacerować się naokoło kupki popiołu pozostałej po jej drzewie. Rozprostowała się i przeciągnęła. Słońce grzało ją przyjemnie. Zauważyła, że jej ciało jest silniejsze niż było kiedyś. Spróbowała pobiec, i choć chwiała się trochę to była zadowolona z efektu. Ciało nadal ją trochę bolało, ale ten ból był dla niej niczym. Zastanawiała się, czy teraz cokolwiek ją będzie kiedykolwiek boleć.
Ale nie miała czasu na przemyślenia, musiała się stąd ruszyć. Ostatni raz klękła przy popiele i dotknęła go palcem. Żałowała swego drzewa. Wstała i spojrzała w niebo szukając swoich przyjaciół. Dopiero teraz do niej dotarło, że teraz, gdy jest już driadą a nie hamadriadą, nie będą chciały na niej siadać. Przecież nie była drzewem.
Zobaczyła skowronka na gałęzi jednego z drzew. Przyglądał jej się uważnie. Jansis wyciągnęła do niego rękę i zaświergotała coś. Nie żeby znała pasi język. Po prostu zawsze to robiła gdy była hamadriadą i podejrzewała, że to może uspokoić skowronka. I tak się stało. Ptak zleciał na jej rękę. Jansis szeptała do niego coś, czego sama nie rozumiała, ale on zdawał się rozumieć świetnie. W końcu uśmiechnęła się, pogłaskała go po łebku i niosła rękę pozwalając mu odlecieć.
Smutno jej było, że nie widziała niegdzie Leniucha. Jednak nie mogła czekać na niego wiecznie. Musi jeszcze znaleźć sobie jakieś ubranie zanim pojawi się między elfami. Tylko skąd je wziąć?
Skierowała się na wschód. Biegła nie po to żeby się lepiej wyćwiczyć, ale chciała jak najprędzej zobaczyć Fiu Nimble. Po dwóch godzinach zobaczyła znajome drzewa, które wcale się nie zmieniły. Już wiedziała gdzie jest. Jej wioska się zbliżała. Gdy zobaczyła drewniane ogrodzenie schowała się trochę w cieniu żeby jej nie dostrzegli wartownicy. Usiadła po turecku i zaczęła się zastanawiać skąd wziąć ubranie. Nigdy o tym nie myślała, a nie mogła goła wejść do Fiu Nimble. W opowiadaniach dla dzieci i na rysunkach jej książek takie istoty jak driady chodziły zawsze w odzieniu z liści, ale ona nigdy nie widziała w nich żadnej driady. A gdyby jednak, to jak takie zrobić? Nie miała nici, zresztą nigdy nie lubiła szyć. Mogłaby też skorzystać z magii, ale nie umiała dobrze czarować.
Wstała i obeszła Fiu Nimble. Wspięła się na górkę i z krzaków obserwowała poruszające się po wiosce elfy. Wszystko wyglądało jak osiemnaście lat temu. Z tego co wiedziała rzeczy skazanych na symbiozę elfów przechowywał Przywódca elfów, czyli Bronthion. Przynajmniej był nim osiemnaście lat temu. Ale nie mogła wejść do jego szałas naga i zażądać ubrania.
W ocienionym miejscu zsunęła się z górki. Skradała się na szałasami. Zbliżał się wieczór, ale było jeszcze jasno.
W końcu znalazła szałas należący niegdyś do Bronthiona. Wejście do niego było oświetlone, więc czekała niemal godzinę zanim miała okazję się do niego wśliznąć. Był pusty. Pod jedną ścianą leżała cienka mata. Elficki stolik był zawalony mapami Mrocznych Kniei i całego Rivellonu. W szałasie było też kilka skrzyń. Jansis chciała je otworzyć ale w większości były zamknięte, a jeśli nie to zapełniały je książki, elixiry i inne rupiecie zupełnie Jansis w tej chwili nie potrzebne. Była już na granicy wybuchnięcia złością gdy zobaczyła, że przy wejściu do szałasu stoi jeszcze jedna, mała skrzynka. Otworzyła ją i znalazła tam swój łuk, kołczan ze strzałami, sztylet, buty, kilka złotych monet i ubrania które zostawiła w domu kiedy uciekała. Wszystko leżało jakby było dla niej przygotowane. Ubrała się szybko. Z zadowoleniem stwierdziła, że długie rękawy koszuli zasłaniają jej ręce, tak samo jak nogawki spodni sięgały butów.
Jansis przypomniała sobie o twarzy. Zaczęła gorączkowo szukać lustra i znów, jakby Bronthion je dla niej przygotował. Porwała je i spojrzała na swoje odpicie. Gdy się zobaczyła łzy stanęły jej w oczach. W końcu nie widziała się od tak dawna…
Na szczęście na twarzy nie miała zielonych znamion, tylko trochę w pobliżu uszu, skroni i na szyi. Faktem jednak było, że jej skóra, jak zresztą na reszcie ciała, miała kolor zielonkawy, a nie naturalny, jak u każdego elfa czy człowieka.
Długie włosy też zielone a miejscami brązowe. Jansis wzięła swój sztylet i skróciła włosy do pasa. Założyła brązową pelerynę i schowała pod nią obcięte włosy. Wzięła łuk z kołczanem i naciągając uprzednio kaptur mocno na oczy wyszła z szałasu.
Idąc ulicą widziała, że elfy patrzą na nią i szeptają do siebie, że jej kara się skończyła. Cień kaptura nie mógł powstrzymać elfiego wzroku przed zobaczeniem jej twarzy i rozpoznaniem jej. Jansis poszła do swoich rodziców. Gdy ich zobaczyła chciała zapłakać. Stanęła w drzwiach szałasu i patrzyła na swojego ojca i matkę. Gdy i oni ją zobaczyli zapadła niezręczna chwila. W końcu Jansis szepnęła:
-Mamo… tato…
Ale Equuelus odwrócił się do niej plecami i wyszedł z pomieszczenia. Jansis zakrztusiła się łzami. Jej matka, Kaliope, też wyglądała jakby się miała rozpłakać. Podeszła do Jansis i dotknęła jej policzka.
-Driada…- szepnęła. Jansis pokiwała głową.- Przepraszam- powiedziała jej matka i wyszła na ulicę.
Jansis stała w miejscu blisko dziesięć minut, kompletnie załamana. Gdy się odwróciła żeby wyjść wpadła prawie na jakąś elfkę. Ta krzyknęła gdy zobaczyła jej oblicze, ale po chwili spytała niepewnie:
-Jansis?
Jansis ledwo poznała w niej swoją małą siostrę, Arachne.
-Tak to ja. Twoja siostra driada.
Arachne zmarszczyła czoło.
-Przestań. Wybudziłaś się…
-Wcale nie spałam Arachne. Przez osiemnaście lat.
-To przez ciebie matka płakała? Spotkałam ją.
-Nic jej nie zrobiłam. Popłakała się gdy mnie zobaczyła.
-Och, Jansis…
Ku zdumieniu elfki Arachne przytuliła się do niej.
-Tęskniłam za tobą.
-Miła odmiana- zauważyła kwaśno Jansis, ale zaraz dodała- ale cieszę się, że chociaż jednej osobie brakowałam.
-Przestań Jansis. Nie wiń za to co się stało rodziców i Akteona.
-Och, jak przyjemnie, to mój drogi braciszek też myśli o mnie jak o wyrzutku?
Arachne znów zmarszczyła brwi. Była bardzo ładna, zyskała urodę po matce.
-Nie staraj się ich zrozumieć Jansis, nie zdołasz. Po prostu to zaakceptuj i wybacz im.
-Jeśli nie mam rodziców nie mam w tej wiosce nikogo. Jutro wyjadę.
-Masz mnie! Proszę, nie chcę stracić siostry ponownie! Nie widziałyśmy się osiemnaście lat!
-To nie jest miejsce dla mnie.
-Jansis, wiesz, że elfy potępiają driady, ale ludzie robią to jeszcze bardziej.
-Ludzie driad nie znają, i wątpię żeby więcej niż dziesięć procent kiedykolwiek jakąś widziało. Oni ich nie znają. Zresztą wolę patrzeć jak śmieją się ze mnie ludzie niż moi rodacy.
Arachne chyba to zrozumiała, bo pokiwała głową.
-Powiedz mi tylko Arachne co się dzieje na tym świecie. Przez osiemnaście lat byłam zamknięta w lesie!
-Nie wiem o wydarzeniach poza Mrocznymi Kniejami. Wiem tylko, że w Verdistis wybuchło powstanie.
-Powstanie? Ale przecież… przecież Dante od dawna musi nie żyć!
Arachne wzruszyła ramionami.
-Nie wiesz kto jest przywódcą rebelii?
-Nie.
-Hm… A kto rządzi w zamku Stormfist?
-Z tego co wiem to nadal Demi.
Jansis w zamyśleniu skubała wargę.
-Ach, Jansis? Jak miałam osiem lat… To było siedemnaście lat temu, przybył tu taki jeden facet… Człowiek. I pytał o ciebie.
Jansis podniosła na nią wzrok.
-Taak? Pamiętasz go?
-Co ty, przecież to było tak dawno. Rodzice na pewno go pamiętają, ale wątpię, żeby chcieli ci coś powiedzieć. Ja jednak wiem mniej więcej o co chodziło.
-Tak?
-Gość nazywał się chyba… Fastus?
-Festus!
-Znasz go?
-Eee… trochę. Co dalej?
-No przyjechał i spytał o ciebie rodziców. Byli wtedy wkurzeni i nie zachowywali zasad etykiety. Powiedzieli mu tylko, że jesteś skazana. Kiedy już nic nie mógł z nich wyciągnąć spytał o zamek impów. To mu powiedzieli co wiedzieli i sobie poszedł.
-I co dalej? Był w zamku?
-Skąd mam wiedzieć? Jedyne co wiem to to, że kilka dni później grupa łowców była pod klifem i słyszała zawodzenia z zamku. To wszystko co wiem.
Jansis pokiwała głową.
-Dziękuję, naprawdę. Chyba już pójdę.
-Zaraz! Gdzie będziesz spać?
-W lesie.
-Chodź do mnie, proszę…
-Masz własny dom?
-Wyszłam za mąż.
-Co?! Kiedy?!
-Dwa lata temu.
-Tak wcześnie? Jak się nazywa?
-Fen. Mój Fenny… Proszę cię, chodź do mnie!
-Nie. Jeśli wyszłaś za mąż to nie ma o czym mowy. Nie zniosę jeśli się pokłócisz się z nim o mnie.
-Nie pokłócę…!
-Nie będę ryzykować. Żegnaj Arachne, nie zapomnę ci co dla mnie zrobiłaś.
Jansis wyszła z szałasu i skierowała się do bramy. Mimo jej miłości do Fiu Nimble, nie mogłaby tam żyć.


Jansis się zastanawiała dokąd ma iść. Mogłaby zostać skazaniec ponownie zabijając wszystkie krasnoludy z ich wioski, a co tam, zemsta jest słodka. Ale wtedy bada ją nienawidziły nie tylko elfy, które i tak już jej nie znoszą, ale i ludzie. Tego nie chciała.
Tym razem gdy opuszczała swój ukochany las nie biegła. Rozkoszowała się widokiem każdego drzewa i ptaka. Mogła patrzeć na spadające liście godzinami, wszystkie kolory zaczęły mieć intensywniejsze barwy. Czyli wzrok driad jest lepszy od wzroku elfów.
Patrzyła w niebo. Gdy zobaczyła lecącego Leniucha, (była pewna, że to n, w końcu dobrze go poznała) nie mogła się posiąść z radość. Zwłaszcza dlatego, że raróg zniżył lot i usiadł na jej ręce. Poczuła ból gdy zbił w jej rękę swoje pazury, ale nawet się z tego ucieszyła. Raróg przyglądał jej się bystrymi oczyma. Wydawał się zdziwiony. Nie mógł zrozumieć czemu Jansis, która przez blisko jedenaście lat ich znajomości stała w miejscu, teraz była tu. I to tego nie wyglądała jak drzewo. Nie zdawał się być zadowolony, ale pozwolił jej się głaskać i świergotać mu jak ptak.
Jansis zobaczyła, że droga skończyła się nagle, a przed nią stanęła ściana ciemności, z której po chwili wynurzył się duch kota.
-Spotykamy się znów- powiedział kot mrucząc głośno.- Zrobili ci to twoi rodacy?- spytał wskazując głową jej włosy i skórę.
-Myślę, że świetnie to wiesz- powiedziała Jansis. Leniuch spojrzał na kota leniwie i odbił się od ręki Jansis wywołując następną falę bólu.
Kot skinął na nią i złapała jego ogon. Pociągnął ją w zimną a zarazem gorącą ciemność i już po chwili stała przed gildią łuczników. Obejrzała się szybko, żeby spytać o coś kota zanim zniknie. On jednak nie zdawał się mieć zamiar gdziekolwiek odchodzić. Przycupnął na skraju drogi i wpatrywał się w nią.
-Czy zwierzęta mogą przejść bez twojej pomocy przez… przez to coś?- spytała wskazując ścianę ciemności.
-Chodzi ci o tego raroga? O Sullivana?
-Kogo?
-On się tak nazywa.
-Skąd wiesz?
-Dobrze go znam. Powiedział mi. Owszem, zwierzęta mogą przechodzić przez otchłań i unikać w niej czających się potworów. Ja jestem przewodnikiem ludzi, którzy są tak ślepi że nie widzą w otchłani czubka swojego nosa.
-Skąd znasz Leniucha…
-Nie nazywaj go tak, on tego nie lubi- powiedział tylko kot i zniknął w otchłani.

Very Happy Very Happy Very Happy

To ty już Mordrak dalej nie piszesz? Sad
Zobacz profil autora
Czytek
Gość




PostWysłany: Wto 15:01, 04 Wrz 2007 Powrót do góry

No i dobrze. Największa wartość DD jest i w twoim opowiadaniu: atmosfera. Klify, knieje, jakbym widział screena Wink
I do tego "wkład własny", że czyta się z zainteresowaniem. Brak też takiego przelukrowania w stylu Jansis najpiększniejsza i najmądrzejsza
A że brakuje drobiazgów (moim skromnym zdaniem)? To szczegół, nie jesteś Sienkiewicz (na razie Wink) Ale jak chcesz znać te szczegóły, to chętnie wygarnę Smile Np. na priva.
Życzliwy Wink
Jansis
Pogromca Gargulców


Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 548 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Między Pruszkowem a Magdalenką 8D

PostWysłany: Wto 17:17, 04 Wrz 2007 Powrót do góry

Dzięki za opinię Czytek Very Happy Szczerze, to dużo piszę, a te części opowiadania o DD trochę odwaliłam... A szczegółów tak dużo nie dodawałam, bo pomyslałam, że jak dodam, to nikomu nie będzie się chciało tego czytać Very Happy Ale skoro nie, to moge i dodać... A chodzi o opisy przyrodu, czy tak ogólnie? Zależy mi na opini innych, nie tylko tej życzliwej... Smile w końcu trzeba dążyć do doskonałości Very Happy Very Happy Very Happy
Zobacz profil autora
Mordrak
Pogromca Demonów


Dołączył: 13 Sty 2007
Posty: 859 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Sośnica

PostWysłany: Wto 19:54, 04 Wrz 2007 Powrót do góry

Pisze, pisze dalej pisze a oto dowód na to


Zandalor ciskał w wrogów olbrzymie pioruny, nie mógł robić silniejszych czarów bo zabiłby także swoich.Władca cieni puszczał ciągle ze swoimi nekromantami czarne kule dymu które zabijały za pierwszym razem stykniecia się z jakimkolwiek ciałem.Paladyni i rycerze Mytani ginęli a ci co dalej przeżyli musieli więcej wytrzymać.Władca śmierci podążał ku Władcy cieni by go zabić ale mógł się zbliżyć bo jego nekromanci od razu go wyczuwali.Władca śmierci powrócił do walki, zauważył przed sobą „kogoś” w całej płytowej zbroi zupełnie jak paladyn z potarganą peleryną siedział na koniu a za nim było coś czarnego jakby wilkołak Władca śmierci przyglądnął by się bardziej gdyby nie to że to coś włochatego właśnie na niego wskoczyło, tak to był wilkołak.Wilkołak skoczył na niego i powoli przebijał pancerz Władcy śmierci swoimi pazurami.Władca śmierci wykopał go, wilkołak wstał z ziemi popatrzył na swojego pana który dalej siedział na koni a następnie skoczył na Władcę śmierci który uderzył go mieczem w brzuch ale on leżał na ziemi i nie krwawił Władca śmierci nie czekał aż wstanie i przebił go szybko swoim mieczem.Paladyn który był upadłym paladynem zsiadł z konia patrząc na swojego „pupila” jak leży krwawi następnie wyjął taki sam miecz jaki ma Mordrak.Władca śmierci wiedział że Upadły paladyn jest tak samo lub silniejszy od zwykłych Paladynów dlatego postanowił zabić go odrazu.Jego ręce i jego miecz zaczęły płonąć czarnym ogniem, upadły Paladyn cofnął się jakby wiedział że nie da się obronić przed tym ciosem, Władca śmierci wziął mocny zamach następnie zrobił cios ale upadły Paladyn obronił się jakby myszląc że to go uchroni po chwili zamienił się cały razem z zbroją w proch.Obrońców miasta było bardzo mało a Mordrak już nie umiał się bronić i przypomniał sobie lekcje nauczyciela „Nie poświęcaj się jeszli od tego zależy życie kogoś kosztem twoim bo możesz jeszcze kilkaset żyć uratować” Szybko pobiegł w las, oczywiście rzuciły się za nim orkowie ale po drodze krzyknął
- Władco śmierci uciekaaaaj
Władca śmierci popatrzył na chwile i widział może 9 lub 11 ludzi którzy jeszcze żyli, szybko stworzył Portal, popatrzał na bitwe ostatni raz następnie wolno wchodził w portal.
Tymczasem Mordrak biegł pośród drzew i strzał latających koło jego głowy i usłyszał krzyki, była to elfka z łukiem broniąca się przed orkami.Mordrak przypomniał sobie o tamtej lekcji ale coś go zmuszało do jej uratowania.Niestety gdyby nie orkowie wymyszliłby coś ale tak jest tylko on,mur stare drzwi i szlak prowadzący w dół i nagle do góry na którą dzieci mówiły zawsza „skocznia”.Szybko wziął drzwi postawił przed „skocznią” a następnie skoczył na stare drzwi i zjechał szybko wyskakując na wysokość muru niestety drzwi poleciały trochę za nisko i Mordrak doświadczył niemiłego upadku.Na szcieszcie nic mu się nie stało oprócz siniaków bo spadł na małą kubke siana.Orkowie widząc to powiedziały
-My też tak chcieć następnie wskoczyli na „skocznie” ale zamiast nad mór wlecieli w mór.Mordrak doszedł już do wieży, weszedł i szedł po schodach osłaniając się tarczą przed odbijanymi się strzałami.Gdy już z trudem doszedł zobaczył strasznie dużo orków.Szybko zabijał ich od tyłu gdy już weszedł na samą góre zobaczył strzałę przed swoim okiem którą trzymała Elfka gotową do strzału.Miała długie blond włosy opadające jej na plecy ubrana był a w zwykłą elfową zbroje tzw. Liściastą, łuk miała długi biały z przedłużonymi „ramionami łuku”, oczy błękitne wpatrujące się w Mordraka
-Kim jesteś i czego chcesz?
-Paladynem i jak każdy Paladyn pomagam ludziom w potrzebie
Elfka popatrzyła na jego zbroje a następnie zdjęła strzałę z cięciwy.
-Musimy się z stąd wydostać-powiedział Mordrak
Tymczasem w Bitwie nie zostało już nikogo dlatego Zandalor przygotował czar który zabije większość jak nie wszystkich wojowników cienia.Uniósł ręce wysoko następnie ziemia zaczęła się trząść a za chwile tworząc wielką przepaść w którą wpadały wojownicy cienia.Włądca cieni widząc to zamknął oczy następnie powoli unosił ręce i w takim samym tempie unosili się wojownicy cienia nad przepaszcią chwile potem ziemia znów się złączyła a Władca cieni wszystkich postawił na ziemi swych wojowników następnie wojownicy cienia pobiegli wejść do miasta.Zandalor puszczał kule ognia deszcz żywiołów wszystko co mógł ale oni już weszli do miasta tymczasem władca cieni przeszedł prze tajną klapę ukrytą w ziemi.Zeszedł szybkim tempie po stromych schodach, ręką pokazał na jedną pochodnia i zaraz się wszystkie zaszwieciły.Szedł przez ten tunel w szybkim tempie było tam pełno pajęczyn i robaków.Gdy doszedł do grupki ludzi zatrzymał się popatrzył na nich z pomiędzy nich wyszedł zwykły rycerz i rzekł
-Nie możesz tędy przejść nie dla ciebie są tu ukryte magiczne artefakty
-Hahahahahaha i ty mi rozkazujesz??Przekonasz się jaki jest mój gniew-Pośród nich zauważył kogoś w czarnej sułtanie z czarnym kapturem zasłaniające wogule jego twarz, żeby nie marnować czasu szybko machnął rękę w ich kierunku tworząc wielką czarną fale po której wszyscy obecni oprucz Władcy cieni nie żyli.Przeszedł koło nich i już miał skręcicz w lewy korytarz gdy usłyszał że ktoś wstaje z ziemi szybko się obrócił i zobaczył tego mrocznego mnicha w sułtanie
-Nie wiem jak to zrobiłesz ale zaraz umrzesz
Mnich nic nie odpowiedział a Władca cieni obkręcił kilka razy palec w powietrzu następnie dwie kule poleciały w mnicha, śmiał z tego Władca cieni ale gdy zobaczył że on dalej stoi tam bezruchu przestał się śmiać
-Kim ty jesteś??
-Biednym mnichem który stoi na straży artefaktu berła ognia
Władca cieni przez chwile pomyszlał że mnich nie może być tak potężny.Mnich obrócił się szedł wolnym krokiem, Władca cieni chciał wykorzystać tą chwile i już chciał jeszcze raz użyć czarnej fali gdy nagle zobaczył że jest na polu.
-Co ja tu robię?? Jak?Jak to możliwe, czyżby mnie przeteleportował gdzie indziej?
-Nie to jest po prostu wytwór twojej wyobrażni-Odezwał się strach na wróble
-Magia umysłu teraz już rozumiem
Władca cieni palił truł puszczał wszelkie czary na stracha na wróble który był mnichem ale nic się nie działo
-Jesteś władcą cieni i nie umiesz mnie pokonać?Żenujące
Władca cieni nic nie odpowiedział ale wyobrażał sobie jak tylko mógł że strach na wróble się pali.Po krótkiej chwili pola zaczęły szarzeć strach na wróble płonąć końcu widział już te straszne tunele i palącego się mnicha który upadł na ziemie następnie szata wyglądał jakby nikogo pod niej nie było.Władca cieni podszedł do ubrania ale nie zobaczył nikogo.Szybko ruszył do dalszej walki.Zaraz po lewym zakręcie zauważył armie orków, nie zatrzymując się wszystkich zabił szedł dalej potem armie szkieletów którą przejął na swoją stronę następnie wysłał je na armie goblinów potem musiał z trudem pokonać smoka następnie czekało go ostatnie wyzwanie Feniks.Wziął najmocniejszy zamach i machnął czarną falą w feniksa który się obsunął do tyłu, czarna fala walnęła także w ściany o mało nie zawalając pomieszczenia.Ognisty podmuch Feniksa rozgrzał całe pomieszczenie.Władca cieni zauważył stertę mieczy szybko wziął je szybko telekinezą następnie 48 mieczy wbiło się w ciało Feniksa który już ostatkami sił dmuchał ogniem,Władca śmierci powoli dmuchał zielonym dymem który leciał w kierunku Feniksa, Feniks odsuwał się ale zielona chmura dopadła go i powaliła.
-Nie było tak trudno- rzekł Władca cieni i znowu szybkim tempem szedł do złotej skrytki już chciał ją otworzyć gdy nagle Feniks powstał
-Wiedziałem że za łatwo poszło
Feniks stał przed nim i szybko dmuchnął ogniem na Władcę cieni który szybko się przeteleportował się za Feniksem szybko wziął byle jaki miecz który miał pod ręką następnie dźgał go ale feniks uderzył go ogonem, Władca śmierci poleciał na ścianę upadając bolesznie nie wstawiając bo nie miał sił mamrotał coś pod nosem.Feniks popatrzył na niego tak jakby chciał nacieszyć się zwycięstwem ale nagle przed nim pojawił się wielki rogaty Demon piaskowy który Przebił jego klatkę piersiową pięścią i wyjął serce.Feniks upadł już na zawsze zamieniając się w popiół, demon popatrzył na Władcę śmierci i już chciał go zabić ale on przygotował czar odsyłający.Demon nagle zniknął i pojawił się w innym wymiarze.Władca śmierci leżał przez chwile następnie wstał podszedł już nie takim szybkim tempie do skrzynki złotej i wyjął małe berło na końcu tego małego berła płonęła mała kula ognia


Ja nie lubię zbytnio gdy jest przesadny opis np: listek z drzewa opadł łagodnym wolnym ruchem na zieloną trawę listek i trawa były zielone więc listu w trawie nie było widać a spokojny wiatr wiał na drzewo które miało jedną gałązkę przekrzywioną w prawą stronę drugą w lewą.... to jest fragment z pewnej nudnej książki której nie pamiętam tytułu ale to twoja opowieść jest i pisz jak chcesz bo jest bardzo ciekawa.
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)